Kawał drogi był nielada; nie troszczył się tem jednak d‘Artagnan: wiedział on, że konie jego wzmocniły się należycie przy obfitym żłobie pana Bracieux. Pełen więc otuchy udał się w kilkudniową drogę wraz ze swym wiernym Planchetem.
Wiemy już, iż dwaj ci ludzie, jadąc obok siebie, gawędzili nieustannie dla zabicia nudów. D‘Artagnan zrzucił z siebie pańską skórę, a Planchet pozbył się najzupełniej lokajskiej. Chytry był z niego szpak; od chwili swego improwizowanego mieszczaństwa często żałował on wyżerek przygodnych, jak również rozmów i świetnego towarzystwa szlachty, a czując niejaką osobistą wartość swoją, cierpiał, widząc się zdyskredytowanym przez ustawiczne stykanie się z ludźmi o niskich pojęciach. Z łatwością podniósł się więc do stopnia powiernika tego, którego panem swoim nazywał.
D‘Artagnan od wielu lat trzymał uczucia swoje w głębokiej skrytości. Stało się też, że dwaj ci ludzie, odnolazłszy się, przedziwnie do siebie przystali.
Zresztą Planchet nie był pospolitym pierwszym lepszym towarzyszem: był on człowiekiem z głową na karku; nie leciał naoślep w niebezpieczeństwa i nie cofał się w potrzebie, jak nieraz miał d‘Artagnan sposobność zauważyć; nakoniec był żołnierzem, a broń uszlachetnia; nadewszystko jeszcze, że, jeśli Planchet potrzebował go, nie był on także dla pana swego nieużytecznym. Dobili więc do Blois, stanąwszy na stopie przyjacielskiej nieledwie.
Strona:PL Dumas - Dwadzieścia lat później.djvu/131
Ta strona została przepisana.
ROZDZIAŁ XV
DWIE ANIELSKIE GŁÓWKI