Strona:PL Dumas - Dwadzieścia lat później.djvu/137

Ta strona została przepisana.

klejszy był, niż dawniej; kształtne i szerokie ramiona zdradzały siłę niezwykłą; włosy czarne i długie, świecące gdzieniegdzie nitką srebrzystą, wijąc się w pierścienie, z wdziękiem spływały na ramiona.
Goście hrabiego, widząc, iż rozmowa przybrała lekki odcień przymusu, jako że dwaj przyjacele pragnęli pozostać sami, poczęli przygotowywać się do odjazdu, gdy naraz rozległo się hałaśliwe szczekanie psów w dziedzińcu, i kilka osób zawołało jednocześnie:
— A! To Raul przybywa.
Na dźwięk tego imienia, Athos spojrzał na d‘Artagnana, zdając się śledzić ciekawie, jakie ono wrażenie wywoła na jego twarzy. Lecz ten nie ochłonął jeszcze z pierwszego wzruszenia i nie domyślał się niczego.
Bezwiednie się prawie obrócił, kiedy piękny piętnastoletni młodzieniec, skromnie lecz wykwintnie ubrany, wszedł do salonu, z wdziękiem unosząc kapelusz z długiemi czerwonemi piórami.
Uderzyło go jednak to zjawienie się zgoła niespodziewane nieznanej mu osobistości.
Dziwne podobieństwo pomiędzy przyjacielem jego a tem pacholęciem wyjaśniło mu tajemnicę owego zagadkowego dlań dotąd odrodzenia Athosa. Patrząc i słuchając, czekał.
— Powracasz, Raulu?... — odezwał się hrabia.
— Powracam, panie — odparł z szacunkiem młodzienie — i wywiązałem się z polecenia, które mi dałeś.
— Lecz co tobie, Raulu?... — zapytał Athos troskliwie — jesteś blady i wzruszony.
— Bo naszej małej sąsiadce przytrafiło się nieszczęście — odparł młodzieniec.
— Pannie de La Valliere?... — żywo zagadnął Athos.
— Co się stało?... — zapytało kilka głosów naraz.
— Przechadzała się z boną Marceliną w parku, gdzie ciosano drzewa, kiedy, przejeżdżając konno, spostrzegłem ją i stanąłem. Zobaczyła mnie także i zeskoczyła ze stosu drzewa, na który weszła, wtem powinęła się jej nóżka i biedne dziecię powstać już nie mogło. Zdaje mi się, że zwichnęła nogę w kostce.
— O! mój Boże!.... — zawołał Athos — a czy pani de Saint-Remy, jej matka, wie o tem?
— Nie, panie, pani de Saint-Remy jest w Blois u księ-