Strona:PL Dumas - Dwadzieścia lat później.djvu/172

Ta strona została przepisana.

cie, pozostaje mi jeszcze trzydzieści dziewięć innych sposobów“.
Lecz rozrywka owa z czasem zamieniła się w nudę. Pan de Beaufort przez fanfaronadę nie ustępował placu przez sześć miesięcy, lecz pod koniec, patrząc nieustannie na ośmiu ludzi, siadających wtedy, kiedy i on siadał, wstających, gdy on wstawał, zatrzymujących się, gdy się zatrzymywał, począł brwi marszczyć i dni rachować.
Nowe to prześladowanie spotęgowało w nim jeszcze bardziej nienawiść dla Mazariniego. Książę klął od rana do wieczora, mówiąc tylko o obcięciu uszu Mazariniemu. Aż dreszcze przejmowały!... Kardynał, który o wszystkiem wiedział, mimowolnie nasuwał biret aż na kark, aby nim uszy osłonić.
Pewnego dnia, pan de Beaufort zebrał swoich stróżów, i — pomimo znanej trudności w wysławianiu się — wygłosił do nich przemowę, z góry wprawdzie przygotowaną:
„Panowie — mówił — czyż wy ścierpicie, aby wnuk króla Henryka IV-go pojony był zniewagami i sromotą; venitre-saiint-gris! jak mawiał mój dziad, czy wiecie, że panowałem nieledwie w Paryżu! przez cały jeden dzień miałem powierzonych sobie króla i jego młodszego brata.
Wtedy pieściła mnie królowa, zwąc najszlachetniejszym z ludzi w całem królestwie. Panowie mieszczanie, wypuśćcie mnie teraz: pójdę prosto do Luwru, skręcę kark Mazariniemu, staniecie się moją gwardją przyboczną, wszystkich zrobię oficerami z dobrą pensją. Ventre-saint-gris! naprzód — marsz!“.
Lecz jakkolwiek wzniosła była wymowa wnuka Henryka IV-go, nie rozczuliła tych serc kamiennych; żaden ani się nie ruszył, co widząc, pan de Beaufort, powiedział im, że są kapcany, i zrobił z nich sobie okrutnych wrogów.
Gdy, pan de Chavigny przychodził odwiedzić go czasami, a czynił to dwa lub trzy razy tygodniowo, korzystał z tego książę, aby mu się odgrażać.
— Cobyś pan na to powiedział, gdybyś pewnego pięknego poranku ujrzał zjawiającą się armję Paryżan, całą okutą w żelazo i najeżaną muszkietami, przybywającą mi na odsiecz.
— Jaśnie oświecony książę — odparł z głębokim ukłonem de Chavigny — mam ja na szańcach dwadzieścia