vigny, który w duszy nienawidził kardynała, opowiedział anegdotkę kilku przyjaciołom, a ci nie omieszkali roznieść jej dalej. Wystarczyło to panu de Beaufort na pociechę przez dni kilka.
Książę upatrzył sobie pomiędzy strażą pewnego człowieka o miłej powierzchowności; starał się go skapitować i okazywał mu wyraźne względy, tembardziej, że coraz więcej nienawidził Grimauda. Otóż pewnego razu udało mu się odciągnąć na bok tego człowieka i mówić z nim sam na sam. Na to wszedł Grimaud, zobaczył, co się dzieje, zbliżył się z uszanowaniem do księcia i do strażnika i ujął tego ostatniego za rękę.
— Czego chcesz?.... — zapytał książę ostro.
Grimaud pociągnął strażnika i drzwi mu pokazał.
— Wynoś się — powiedział.
Strażnik wyszedł.
— O!... tego już zawiele — krzyknął książę — nieznośny jesteś, muszę cię raz ukarać.
Grimaud skłonił się pokornie.
— Szpiegu podły!... — ciągnął książę — zaduszę cię własnemi rękami.
Grimaud z ukłonem cofał się ciągle.
— Nie będziesz długo czekał — dodał książę, sądząc, że lepiej raz z nim skończyć — zaduszę cię natychmiast.
Wyciągnął żylaste ręce do szyi Grimauda, który, nie myślał wcale się bronić, wypchnął tylko strażnika i drzwi za nim zamknął.
W tej chwili poczuł żelazne objęcia doprowadzonego do ostateczności księcia; lecz i to nie obudziło w Grimaudzie chęci obrony; zamiast wołać na pomoc — położył palec, wskazujący na ustach i z najmilszym uśmiechem, na jaki się zdobyć był w stanie, wyrzekł półgłosem:
— Sza!...
Tak rzadko Grimaud posługiwał się naraz z gestem, uśmiechem i słowem, że książę osłupiał ze zdziwienia i stanął, jak wryty.
Grimaud skorzystał z tego i wyjął coprędzej zza podszewki kaftana maleńki liścik z pieczątką arystokratyczną, który — pomimo długiego pobytu w ubraniu Grimauda — nie stracił wcale miłej woni, — i podał go księciu w milczeniu.
Strona:PL Dumas - Dwadzieścia lat później.djvu/180
Ta strona została przepisana.