Strona:PL Dumas - Dwadzieścia lat później.djvu/239

Ta strona została przepisana.

naprzykład sługa jakiego dzielnego szlachcica, a nieprzyjaciela waszego Mazariniego, bo każdy szlachcic musi być jego wrogiem.
— Sza!... Wasza książęca mość — rzekł — nie mówmy o polityce.
— A kiedy miałbym takiego człowieka przy sobie — ciągnął dalej książę — to, byleby człowiek ten był zręczny i umiał zjednać sobie zaufanie swego zwierzchnika, ten jużby na nim polegał, a ja miałbym przez niego wiadomości ze świata.
— A! tak — rzekł La Ramée — ale w jaki sposób wiadomości ze świata.
— O!... nic łatwiejszego — rzekł książę de Beaufort — nawet przy graniu w piłkę.
— Przy graniu w piłkę?... — spytał La Ramée, zaczynając się uważniej przysłuchiwać opowiadaniu księcia.
— Tak, ot przerzucam jednę piłkę do rowu, tam podnosi ją sobie jakiś człowiek. Piłka zawiera list i człowiek tem zamiast odrzucić mi piłkę, o którą go proszę z góry wału, odrzuca mi inną. Ta inna piłka mieści w sobie list. W ten sposób zamienilibyśmy z sobą myśli i niktby nic nie widział.
— O!... do djabła!... do djabła!... — wyrzekł La Ramée, drapiąc się w ucho — jak to dobrze, iż Wasza książęca mość mówi o tem, będę pilnował podnoszących piłki.
Książę uśmiechnął się.
— Ale — ciągnął dalej La Ramée — wszystko to koniec końcem jest dopiero sposobem korespondowania.
— Zdaje mi się, że to już wiele.
— Ale nie dość.
— To cię przepraszam. Ot, powiadam naprzykład moim przyjaciołom: takiego a takiego dnia, o tej i o tej godzinie, bądźcie po drugiej stronie murów z dwoma końmi.
— I cóż dalej?... — pytał La Ramée z pewnym niepokojem — chyba że te konie mają skrzydła, ażeby się dostać do pana przez wały.
— E!... mój Boże!... — rzekł książę niedbale — nie trzeba wcale, ażeby konie miały skrzydła, dla dostania się na wały, lecz żebym ja miał jakiś sposób dla wyjścia poza nie.
— A jaki sposób?...