Strona:PL Dumas - Dwadzieścia lat później.djvu/245

Ta strona została przepisana.

a d‘Artagnan podkręcał wąsa, przypominając sobie Porthosa, który miał na niego czekać w hotelu przy ulicy Tiquetonne. Myślał więc nad sposobami, jakiemi mógłby mu dać zapomnieć o jego pańskości w Bracieux i o homerycznej kuchni w Pierrefonds.
Skręcając na ulicę Montmartre, spostrzegł w jednem z okien hotelu „pod Kozą“ Porthosa, ubranego we wspaniały kaftan niebieski, haftowany srebrem, i ziewającego tak, że o mało szczęki nie wyszły mu z zawias, a przechodnie podziwiali z pewnym szacunkiem tego szlachcica tak pięknego i tak bogatego, a jednak tak widocznie znudzonego i bogactwem swem i wielkością.
Kiedy a‘Artagnan i Planchet minęli róg ulicy, Porthos również ich zoczył.
— Hej!... d‘Artagnan — zawołał — chwała Bogu! to ty!
— A!... dzień dobry!... drogi przyjacielu — odpowiedział d‘Artagnan.
Gromadka gapiów otoczyła wkrótce konie, — trzymane już za uzdy, przez służących hotelowych, — i jeźdźców, rozmawiających tak na ulicy, ale zmarszczenie brwi d‘Artagnana i parę groźnych ruchów Porthosa rozproszyły gromadzących się.
Ponthos wyszedł już na próg hotelu.
— O!... mój drogi przyjacielu, — wyrzekł — jak tutaj źle mym kaniom.
— Doprawdy!... — odrzekł d’Artagnan — bardzo mi żal szlachetnych zwierząt.
— I minie także bardzo źle tutaj... — rzekł Porthos — i gdyby nie gospodyni — mówił dalej, kołysząc się na nogach, z miną zadowoloną z siebie — gdyby nie gospodyni, dość uprzejma i znająca się na żartach, byłbym już poszukał sobie mieszkania gdzieindziej.
Piękna Magdalena, która zbliżyła się podczas tej rozmowy, cofnęła się krok w tył i zbladła, jak trup, usłyszawszy te słowa Porthosa, sądziła bowiem, że scena ze szwajcarem znowu się powtórzy. Lecz ku wielkiemu jej zdziwieniu d‘Artagnan wcale się nie zmarszczył i — zamiast się gniewać — powiedział do Porthosa z uśmiechem:
— Tak, rozumiem cię, drogi przyjacielu, powietrze na ulicy Tiquetonne nie może się równać z powietrzem doliny Pierrefonds, ale bądź spokojny, dostarczę ci lepszego.