Strona:PL Dumas - Dwadzieścia lat później.djvu/246

Ta strona została przepisana.

— Kiedy?...
— Dalibóg spodziewam się, że wkrótce.
— O!... Tem lepiej.
W odpowiedzi na wykrzyknik Porthosa odezwał się z bramy cichy i przeciągły krzyk. D‘Artagnan zobaczył wtedy przy murze ogromny brzuch Mousquetona, którego usta zasmucone wydawały te głuche skargi.
— I ty również, mój biedny panie Moustonie, jesteś nie na swojem miejscu w tym nędznym hotelu, nieprawdaż?... — zapytał d‘Artagnan tonem drwiącym, który jednak mógł zarówno uchodzić za współczucie, jak za szyderstwo.
— Kuchnia tu dla niego nieznośna — odpowiedzał Porthos.
— To dlaczego sam nie wziął się do gotowania, jak w Chantilly?
— O! panie, tutaj nie ma tak, jak tam, stawów księcia dla łapania pięknych karpi, ani lasów Jego książęcej mości dla brania za kołnierz delikatnych kuropatw. Co zaś do piwnicy, to zwiedziłem ją szczegółowo, ale co to tam warte.
— Panie Moustonie, — rzekł d‘Artagnan, — doprawdy żałowabym cię bardzo, gdybym nie miał teraz czego innego do roboty.
I, biorąc Porthosa na stronę, mówił dalej:
— Dobrze, mój drogi du Vallon, żeś się tak pięknie ubrał, bo cię zaraz zaprowadzę do kardynała.
— O! doprawdy?... — spytał Porthos, wytrzeszczając zdziwione oczy.
— Tak, mój przyjacielu.
— Chcesz mnie przedstawić?
— Czy cię to przestrasza?
— Nie, ale mnie wzrusza.
— O! bądź spokojny; będziesz miał do czynienia z kardynałem, ale nie z takim, jak tamten dawniejszy, o! ten nie przygniata swoim majestatem.
— Zawsze to dwór, pojmujesz, d‘Artagnanie....
— E! mój przyjacielu, teraz już niema dworu.
— A królowa?
— Chciałem powiedzieć: niema już królowej. Królowa? o! bądź przekonany, jej nie zobaczymy.