ciwnika, że, chociaż szpadą chybił ciosu, wysadził go z siodła o dziesięć kroków od konia...
— Dokończ, Mousquetonie, dokończ!... — zawołał Porthos.
I rzucił się naprzód, doganiając swego przyjaciela, który już puścił się dalej w pogoń.
— I cóż?... — spytał Porthos.
— Roztrzaskałem mu głowę... a ty?...
— Przewróciłem go tylko, ale słyszysz...
Rozległ się strzał z karabinu; to Mousqueton, w przejeździe, wykonywał rozkaz swego pana.
— Wspaniale udał się początek!... — wyrzekł d’Artagnan.
— O!... — rzekł Porthos — oto nowi gracze.
W istocie, dwaj inni jeźdźcy ukazali się, odłączywszy się od głównej gromady, i podjechali szybko, ażeby znów zagrodzić drogę. Tym razem d‘Artagnan nie czekał już, ażeby przemówiono do niego.
— Usuńcie się!... — zawołał pierwszy — na bok!...
— Czego chcecie?... — dał się słyszeć głos.
— Księcia!... — wykrzyknęli jednocześnie Porthos i d‘Artagnan.
Odpowiedział wybuch śmiechu, lecz skończył się jękiem: d‘Artagnan przeszył śmiejącego się na wylot szpadą. Równocześnie dwa strzały złączyły się jakby w jeden; to Porthos i jego przeciwnik strzelili do siebie. D‘Artagnan obrócił się i zobaczył Porthosa przy sobie.
— Brawo, Porthosie — rzekł — zdaje mi się, żeś go zabił?...
— A mnie się zdaje, że trafiłem tylko konia — odrzekł Porthos.
— No!... mój drogi, nie odrazu się zabija muchę. A!... do licha!... co to memu koniowi?...
— Koń twój pada!... — rzekł Porthos, zatrzymując swego rumaka.
Rzeczywiście, koń d‘Artagnana zachwiał się, pochylił potem jęknął i powalił się. Dostał on kulą w piersi od pierwszego przeciwnika d‘Artagnana. D‘Artagnan zaklął siarczyście.
— Czy pan chce konia?... — zapytał Mousqueton.
— Dobry sobie!... jeszcze pyta!... — krzyknął d‘Artagnan.
Strona:PL Dumas - Dwadzieścia lat później.djvu/261
Ta strona została przepisana.