— Zobaczcie — rzekł tenże głos.
Dwa strzały z pistoletu zagrzmiały jednocześnie, jeden padł od d‘Artagnana, drugi od przeciwnika Porthosa.
Kula d‘Artagnana zrzuciła kapelusz nieprzyjacielowi; kula przeciwnika Porthosa przebiła gardło jego kania, który powalił się zaraz, wydając jęk.
— Po raz ostatni dokąd jedziecie?... — ozwał się tenże głos.
— Do djabła!... — odpowiedział d‘Artagnan.
— Dobrze! bądźcie spokojni, dostaniecie się do niego.
D‘Artagnan ujrzał zniżającą się ku niemu lufę muszkietu; nie miał czasu sięgnąć do olster, ale przypomniał sobie radę, jaką mu niegdyś dał Athos. Postawił konia dębem. Kula ugodziła zwierzę w sam brzuch. D‘Artagnan uczuł, jak koń skręcił się pod nim, i z zadziwiającą zręcznością zeskoczył w bok.
— O! ależ to rzeź koni, a nie walka ludzi!... — wyrzekł tenże głos dźwięczny i szyderczy. — Na szpady! panie, na szpady.
I zeskoczył z konia.
— Dobrze, niech będzie na szpady!... — rzekł d‘Artagnan — to moja rzecz!
W dwóch podskokach d‘Artagnan zwarł się już z przeciwnikiem i żelazo jego poczuł na swojem. D‘Artagnan ze zwykłą zręcznością szpadę pokierował na tercję, według swego upodobania.
Tymczasem Porthos, ukląkłszy poza koniem, drgającym w konwulsjach konania, trzymał pistolet w każdej ręce.
Walka między d‘Artagnanem i jego przeciwnikiem już się zaczęła. D‘Artagnan zaatakował według zwyczaju bardzo ostro, ale tym razem napotkał siłę i umiejętność, które go zastanowiły. Dwa razy zmuszony przejść szpadą na kwadrę, d‘Artagnan cofnął się krok w tył, przeciwnik jego nie poruszył się wcale; d‘Artagnan postąpił naprzód; znów szpadę pokierował na tercję. Dwa czy trzy ciosy zadane zostały z jednej strony i z drugiej bez żadnego rezultatu, skry trysnęły z ostrzy szpad.
Nareszcie d‘Artagnan pomyślał, że nastał czas do wymierzenia jego ulubionego pchnięcia, wykonał je z szybkością błyskawicy, sądząc, że ciosowi temu przeciwnik nie zdoła się oprzeć. Cios został odparty.
— Mordious!... — zaklął akcentom gaskońskim.
Strona:PL Dumas - Dwadzieścia lat później.djvu/263
Ta strona została przepisana.