A Friquet właśnie był. Bo gdzież niema ulicznika paryskiego? Naturalnie Friquet, korzystając z Zielonych Świątek, prosił o urlop gospodarza szynkowni i urlop otrzymał, bo przy warunkach służby miał wymówione wakacje w cztery największe święta do roku.
Friquet maszerował na czele orszaku. Wprawdzie przyszła mu myśl pójścia po chirurga, ale więcej bawiło go wrzeszczenie w niebogłosy:
— Zabili pana Broussela! Pana Broussela, ojca narodu!... „Niech żyje pan Broussel“. To bardziej przypadało mu do gustu, niźli samemu ubocznemi uliczkami wędrować po to, ażeby powiedzieć: „chodź, panie chirurgu, bo potrzebuje cię radca Broussel“.
Na nieszczęście dla Friqueta, grającego tak ważną rolę w pochodzie, powziął on myśl wdrapania się na jedno z okien parterowych, ażeby stać ponad tłumem; matka zaraz go zobaczyła i posłała po lekarza. Potem wzięła swego pana na ręce i chciała go zanieść na pierwsze piętro, ale na schodach radca stanął na nogach i oświadczył, że się czuje dość silny i może sam wejść. Nadto prosił Gerwazę, ażeby namówiła tłum do odejścia, ale Gerwaza nie słuchała go wcale.
— O!... mój biedny pan!... mój drogi pan!... — wrzeszczała.
— Tak, moja poczciwa Gerwazo, tak — mruczał Broussel, ażeby ją uspokoić. — Uspokój się; nic mi nie będzie...
— Tak, mam być spokojna, kiedy pana zgnieciono, stratowano na miazgę!...
— Ależ nie!... nie!... — mówił Broussel — to nic, prawie nic.
— Nic, a pan cały w błocie!... nic!... a krew ma pan we włosach!... O!... mój Boże... mój Boże!... biedne moje panisko!...
— Cicho bądź!... — powtarzał Broussel — cicho!...
— Krew, mój Boże, krew!... — krzyczała Gerwaza.
— Doktora!... chirurga!... doktora!... — ryczał tłum — radca Broussel umiera!... Zabili go mazariniści!
— Mój Boże!... — narzekał Broussel w rozpaczy — nieszczęśnicy gotowi mi dom spalić.
— Panie!... niech pan pokaże się w oknie.
— Ani myślę!... — odrzekł Broussel — uchowaj Boże.
Strona:PL Dumas - Dwadzieścia lat później.djvu/271
Ta strona została przepisana.