Strona:PL Dumas - Dwadzieścia lat później.djvu/272

Ta strona została przepisana.

To tylko król może się pokazywać. Powiedz im, że mam się lepiej. Gerwazo, powiedz im, że kładę się do łóżka, i niechaj się rozejdą.
— Ale pocóż mają się rozejść?... Przecież to dla pana zaszczyt, że tak stoją.
— O!... czyż nie widzicie, — rzekł Broussel, zrozpaczony, — że mnie przez nich zaaresztują i powieszą!... o!... żona moja mdleje...
— Broussel... Broussel!... — wrzeszczał tłum — niech żyje Broussel!... Chirurga dla Broussella.
Hałasowano tak, że stało się to, co przewidział Broussel; oddział gwardzistów kolbami strzelb rozpędził ten tłum, wcale zresztą nieoporny.
Broussel, przy pierwszych okrzykach: „gwardziści! żołnierze!“ — drżąc, ażeby go nie miano za podszczuwacza tego zbiegowiska, wpakował się do łóżka w ubraniu.
Dzięki takiemu wymieceniu tłumu — Gerwaza — na trzykrotnie powtórzony rozkaz Broussela — zdołała zamknąć bramę od ulicy. Zaledwie jednak brama została zamknięta i Gerwaza wróciła do swego pana, zapukano do bramy.
Pani Broussel, ocknąwszy się z omdlenia, cała drżąca, jak liść, zdejmowała mężowi obuwie.
— Zobacz, kto puka — rzekł Broussel — i otwórz, Gerwazo, tylko znajomemu.
Gerwaza wyjrzała.
— To pan prezes Blancmensil — rzekła.
— No — odrzekł Broussel — to możesz otworzyć.
— Cóż ci to zrobiono, mój drogi Brousselu — rzekł prezes, wchodząc — słyszałem, że o mało co nie zostałeś zamordowany.
— Faktem jest, że, według wszelkiego prawdopodobieństwa, uknuto jakiś zamach na me życie — odpowiedział Broussel ze stoickim spokojem.
— Biedny mój przyjacielu!... Tak... chcieli od ciebie zacząć; ale na każdego z nas przyjdzie kolej; razem nie mogą nas pokonać, postarają się więc nas wygubić jednego po drugim.
— Jeżeli się z tego wygrzebię — rzekł Broussel — i ja także postaram się ich zgnieść ciężarem mego słowa.
— O!... wygrzebiesz się!... wygrzebiesz!... — rzekł Blancmesnil — a oni drogo zapłacą za ten napad!