Strona:PL Dumas - Dwadzieścia lat później.djvu/273

Ta strona została przepisana.

Pani Broussel płakała gorącemi łzami; Gerwaza rozpaczała.
— Co to?... — zawołał ładny tęgo zbudowany młodzieniec, wpadając do pokoju.
— Mój ojciec zraniony!...
— Widzisz, młodzieńcze, ofiarę tyranizmu — wyrzekł Blancmensil — z miną prawdziwego spartanina.
— O!... — rzekł młodzieniec, zwracając się ku drzwiom — biada tym, którzy cię tknęli, mój ojcze.
— Jakóbie!... — odrzekł radca, zatrzymując go — idź lepiej po doktora, mój przyjacielu.
— Słyszę krzyki ludu — odezwała się służąca — to zapewne Friquet prowadzi doktora; ale nie, to jakaś karata.
Blancmensil wyjrzał oknem.
— Koadjutor — wyrzekł.
— Pan koadjutor!... — powtórzył Broussel: — A!... mój Boże!... zaraz!... zaraz!... pójdę go powitać.
I radca, zapominając o ranie, chciał pobiec na spotkanie pana de Retz, jeno go Blancmensil zatrzymał.
— O!... cóż to się stało memu drogiemu Brousselowi?... — rzekł koadjutor, wchodząc. — Mówią o zasadzce, morderstwie!... Dzień dobry, panie Blancmesnil. Wziąłem po drodze mego doktora i przywożę go z sobą.
— O!... panie — rzekł Broussel — jakże panu wdzięczny jestem!... Tak, przewrócili mnie okrutnie i stratowali muszkieterowie królewscy.
— Powiedz pan raczej muszkieterowie kardynała — podchwycił koadjutor — tak, Mazariniego. Ale bądź pan spokojny, każemy panu za to dobrze zapłacić, nieprawdaż, panie de Blancmesnil?
Blancmesnil obrócił się: drzwi otworzyły się nagle, a w nich ukazał się lokaj w świetnej liberji i oznajmił:
— Książę de Longueville!...
— Jakto?... — zawołał Broussel — książę pan tutaj!... O!... Wasza wysokość...
— Przychodzę westchnąć, panie — rzekł książę — nad losem naszego dzielnego obrońcy. Więc ranny jesteś, kochany radco?...
— Gdybym nawet nim był, ozdrowiłyby mnie odwiedziny Waszej książęcej mości.
— Jednakże cierpisz?...
— Bardzo — odnzekł Broussel.