Athos, potrząsając smutnie głową — na mą duszę, czynisz mnie najnieszczęśliwszym z ludzi! Rozczarowaniem poisz serce, które nie umarło jeszcze dla przyjaźni! Wiesz, Aramisie, że wolałbym, aby mi serce wyrwano z piersi. Idź, Aramisie, jak chcesz, ja pójdę bezbronny.
— O! nie! ja nie pozwolę ci tak iść. Tą słabością zdradziłbyś nie Athosa, a nawet nie hrabiego de la Fére, lecz całe stronnictwo, do którego należysz i które na ciebie liczy.
— Niechże więc będzie, jak mówisz — odpowiedział Athos smutnie.
I smutnie szli dalej. Zaledwie przybyli przez ulicę Pasde-la-Mule do krat pustego placu, gdy ujrzeli pod arkadami, na rogu ulicy św. Katarzyny, trzech mężczyzn.
Byli to d‘Artagnan i Porthos, którzy szli, otuleni płaszczami, podniesionemi z tyłu przez szpady. Za nimi postępował Planchet z muszkietem u boku.
Athos i Aramis, spostrzegłszy d‘Artagnana i Porthosa, zsiedli z koni. D‘Artagnan zauważył, że Bazin koni nie trzymał, lecz uwiązał je do klamry w arkadach. To samo rozkazał uczynić Planchetowi. Wtedy zbliżyli się dwaj do dwóch, a za nimi lokaje i, spotkawszy się tak, ukłonili się sobie grzecznie.
— Gdzie panowie życzą sobie rozmawiać — odezwał się Athos, zauważywszy, iż zatrzymało się kilka osób.
— Krata jest zamknięta — odrzekł Aramis, — ale jeżeli panowie lubią chłód pod drzewami i samotność niezakłóconą, wezmę klucz z pałacu Rohanów i będzie nam doskonale.
D‘Artagnan zatopił wzrok w ciemności na placu, Porthos odważył się wsunąć głowę między sztachety, ażeby zbadać panujący zmrok.
— Jeżeli panowie wolicie inne miejsce — rzekł Athos głosem szlachetnym i przekonywającym to sami, panowie, wybierzcie.
— To miejsce, jeżeli pan d‘Herblay może mieć klucz, wydaje mi się najlepsze.
Aramis cofnął się natychmiast, uprzedzając Athosa, ażeby nie stał sam tak blisko z d‘Artagnanem i Porthosem, lecz ten uśmiechnął się tylko pogardliwie na jego radę i postąpił jeszcze krok ku dawnym przyjaciołom, którzy stali na miejscu.
Strona:PL Dumas - Dwadzieścia lat później.djvu/284
Ta strona została przepisana.