Strona:PL Dumas - Dwadzieścia lat później.djvu/287

Ta strona została przepisana.

— D‘Artagnanie!... — wyrzekł Athos tonem słodkiej wymówki.
— Prosiłeś mnie pan o szczerość — rzekł d‘Artagnan — oto masz ją; a teraz mam to samo powiedzieć, do usług, panu opatowi d‘Herblay. Tak samo postąpiłem sobie z panem, a pan nadużyłeś mego zufania.
— Doprawdy jesteś dziwny, mój panie — odparł Aramis — przyszedłeś do mnie z propozycjami, ale czyś mi je sam uczynił?... Nie... badałeś mnie tylko. A więc cóż ci powiedziałem?... Że Mazarini jest gałgan i że nie będę służył Mazariniemu. Oto wszystko. Czym ci mówił, że nie będę też służył nikomu innemu?... I owszem, przeciwnie, dałem ci do zrozumienia, jak mi się zdaje, że jestem po stronie książąt. Jeżeli się nie mylę, tośmy nawet bardzo przyjemnie żartowali o bardzo prawdopodobnym wypadku, kiedybyś otrzymał od kardynała rozkaz, ażeby mnie aresztować. Wszak należałeś do stronnictwa. Tak, dlaczegóż więc i my nie mielibyśby brać udziału w agitacjach stronnictw?... Miałeś tak dobrze swą tajemnicę, jak i my mamy własne; nie wyjawiliśmy ich sobie wcale; tem lepiej; dowodzi to, że umiemy dochować swych tajemnic.
— Ja panu nic też nie wyrzucam — rzekł d‘Artagnan — i jedynie z tej racji, że pan hrabia de Ja Fére mówił o przyjaźni, rozpatruję pańskie postępowanie.
— I co pan o niem sądzisz?... — zapytał Aramis wyniośle.
Krew uderzyła do skroni d‘Artagnanowi; wstał i odpowiedział:
— Uważam, że tak postępują wychowańcy jezuitów.
Porthos, widząc, że d‘Artagnan wstaje, również powstał. Wszyscy więc czterej stali w postawie groźnej naprzeciw siebie.
Na odpowiedź d‘Artagnana, Aramis poruszył się, jak gdyby chciał ręką sięgnąć po szpadę. Athos go zatrzymał.
— D‘Artagnanie — rzekł — przychodzisz tu jeszcze rozzłoszczony wczorajszą przygodą. D‘Artagnanie, myślałem, że masz tyle serca i że przyjaźń dwudziestoletnia oprze się w tobie porażce ambicji własnej przez kwadrans. No, o mnie teraz powiedz. Czy zdaje ci się, że masz mi co do zarzucenia?... Jeżelim zawinił, d‘Artagnanie, przyznam się do winy.