— No, dalibóg! — odrzekł d‘Artagnan.
— Jesteśmy... choćby na tyle, ażeby pozostać wiernymi naszej przysiędze — rzekł Aramis.
— O!... gotów jestem przysiądz, na co kto zechce — rzekł Porthos — nawet na Mahometa! Niech mnie djabli porwą, czy byłem kiedy tak szczęśliwy, jak w tej chwili.
I poczciwy Porthos ocierał oczy, jeszcze wilgotne.
— Czy ma z was który krzyżyk?... — zapytał Athos.
Porthos i d‘Artagnan spojrzeli po sobie, pokręcając głową, jak ludzie, pochwyceni na gorącym uczynku. Aramis uśmiechnął się i wyciągnął z nad piersi krzyżyk djamentowy, zawieszony u szyi na sznurku z pereł.
— Jest — wyrzekł.
— A więc — podchwycił Athos — przysięgnijmy na ten krzyż, bo — pomimo wszystko — jest to zawsze krzyż, przysięgnijmy, że zawsze żyć będziemy w jedności bezwzględnej — i oby przysięga ta zjednoczyła nietylko nas, ale aby zjednoczyć mogła i naszych potomków. Cóż, zgadzacie się na tę przysięgę?...
— Zgadzamy się — wyrzekli wszyscy jednogłośnie.
— O!... zdrajco — szepnął d‘Artagnan, nachylając się do ucha Aramisowi — kazałeś nam przysiądz na krzyż frondystowiski.
Strona:PL Dumas - Dwadzieścia lat później.djvu/291
Ta strona została przepisana.