Strona:PL Dumas - Dwadzieścia lat później.djvu/307

Ta strona została przepisana.

gdy jednym skokiem de Guiche wpadł na Hiszpana i przyłożył mu pistolet do gardła.
— Poddaj się!... — zawołał — albo zginiesz’...
Muszkiet wypadł z rąk żołnierza, który poddał się natychmiast! Guiche przywołał jednego ze swych służących, oddał mu jeńca do pilnowania, rozkazując, ażeby mu palnął w łeb przy najmniejszem usiłowaniu ucieczki, potem zeskoczył z konia i zbliżył się do Raula.
— Dalibóg — rzekł Raul ze śmiechem, chociaż bladość odradzała wzruszenie, nieuniknione przy pierwszej walce — pan bardzo prędko spłacasz swe długi, nie chcąc być winny. Gdyby nie pan — dodał — byłbym już pewno nie żył.
— Mój przeciwnik, uciekłszy — rzekł hrabia — dał mi wszelką łatwość przyjścia panu na pomoc; ale czy jesteś pan ciężko ranny?... cały pan zakrwawiony.
— Zdaje mi się — rzekł Raul — że muszę być zadraśnięty w ramię. Pomóż mi więc pan wydostać się z pod konia, a spodziewam się, że nic nie przeszkodzi mi pojechać dalej.
Pan a‘Arminges i Olivan już zsiedli na ziemię i podnosili konia, miotającego się w drgawkach konania. Raul zdołał nareszcie wyjąć nogę ze strzemienia, a potem z pod konia i stanął w jednej chwili.
— Nie złamał sobie pan czego?... — spytał Guiche.
— Nie, dzięki Bogu — odpowiedział Raul — ale co się stało z biedakami, których tamci nędznicy mordowali?...
— Przybyliśmy za późno: zdaje mi się, że ich pozabijali i uciekli, zabrawszy z sobą cały łup; nasi lokaje są przy trupach.
— Chodźmy zobaczyć, może jeszcze nie umarli, może da się im co pomóc — rzekł Raul.
— Olivanie, odziedziczyliśmy dwa konie, alem stracił swego; weź najlepszego z tych dwóch, a mnie swego oddaj.
I podeszli do miejsca, gdzie leżały dwa trupy.