Strona:PL Dumas - Dwadzieścia lat później.djvu/311

Ta strona została przepisana.

— Wolno... zdaje mi się — rzekł — nie odpowiadają pierwszemu lepszemu, komu przyjdzie ochota zapytywać.
Guiche z wielką trudnością powstrzymał gwałtowną chęć połamania kości mnichowi.
— Przedewszystkiem — wyrzekł, usiłując zapanować nad sobą — nie jesteśmy pierwszemi lepszemi osobami; mój przyjaciel jest wicehrabią de Guiche. Wreszcie pytamy pana nie dlatego, że się nam tak podoba, ale że mamy człowieka rannego, który potrzebuje pomocy kościoła. Jeżeliś pan księdzem, wzywam cię w imię ludzkości, ażebyś pojechał z nami dopomóc temu człowiekowi; jeżeli nie jesteś księdzem, to rzecz inna; ale uprzedzam cię w imię grzeczności, jakiej wcale, zdaje się nie znasz, iż ukarzę twoje zuchwalstwo.
Bladość mnicha stała się siną i uśmiechnął się tak dziwnie, że Raul, który mu się przypatrywał, uczuł, że mu się na ten uśmiech serce ściska, jakby przy doznanej zniewadze.
— To jakiś szpieg hiszpański, czy flamandzki — rzekł, kładąc rękę na kolbie pistoletu.
Spojrzenie groźne i do błyskawicy podobne odpowiedziało Raulowi.
— I cóż — podchwycił de Guiche — odpowiesz pan czy nie?
— Jestem księdzem, moi panowie — wyrzekł młodzieniec.
I twarz jego przybrała znów poprzedni spokój.
— W takim razie, mój ojcze — rzekł Raul, opuszczając pistolety w olster i nadając wyrazom akcent uszanowania, nie pochodzący wcale z serca — skoro jesteś księdzem, to, jak panu powiedział przyjaciel mój, znajdziesz pan sposobność oddać posługę, stosowną twemu stanowi; oto pewien biedak ranny podąża ku nam i ma zatrzymać się w pobliskiej oberży; błaga on o kapłana; towarzyszą mu nasi służący.
— Jadę — odrzekł mnich.
— Jeżeli nie pojedziesz pan — odrzekł de Guiche — to wiedz, iż mamy konie, zdolne dogonić twego muła, a przytem takie stosunki, że wszędzie możemy cię schwytać, a wtedy przysięgam, sprawa twoja krótko potrwa, bo wszędzie znaleźć można drzewo i postronek.
Oko mnicha znowu się zaświeciło, mimo to — pojechał.