Strona:PL Dumas - Dwadzieścia lat później.djvu/314

Ta strona została przepisana.

Gospodarz stał we drzwiach; przygotował już wszystko, łóżko, bandaże, szarpie, a parobek poszedł sprowadzić doktora z Lens, to jest z najbliższego miasta.
— Dobrze — zapewniał oberżysta — zrobi się, jak panowie sobie życzą, ale czyż się pan nie zatrzyma, ażeby opatrzeć swą ranę?... — zapytał, zwracając się do Bragelonna.
— O! moja rana to bagatela — odrzekł wicehrabia — dość jeszcze będzie czasu zająć się nią na następnym popasie; tylko jeżeli będzie tu przejeżdżał pewien jeździec i zapyta o młodego pana na koniu alezjańskim, powiedz mu pan z łaski swej, żeś mnie widział i że pojechałem dalej, mając zamiar zjeść obiad w Mazingarde, a przespać się w Cambrin. Ten jeździec będzie to mój służący, nazywam się wicehrabia de Bragelonne, a on Grimaud.
— Panie mnichu — rzekł de Guiche — wyspowiadaj dobrze tego człowieka i nie troszcz się o wydatki za siebie i muła; wszystko już zapłacone.
— Dziękuję panu — odrzekł mnich z uśmiechem, który wstrząsnął Bragelonna do głębi.
— Chodź, hrabio — rzekł Raul, który jakby instynktownie nie mógł znosić obecności mnicha — chodź tutaj, jakoś mi niedobrze.
W tejże chwili dwaj lokaje wchodzili z noszami do oberży. Gospodarz i jego żona, która nadbiegła, stali na stopniach schodów. Nieszczęśliwy ranny zdawał się cierpieć straszne męczarnie, a jednak zajęty był tylko myślą, czy mnich idzie za nim.
Na widok tego człowieka bladego i zakrwawionego — żona schwyciła gwałtownie męża za ramię.
— A to co?... — zapytał tenże. — Czy ci się zrobiło niedobrze?
— Nie, ale patrz — odrzekła gospodyni, pokazując mężowi rannego.
— A tak!... — odpowiedział tenże — zdaje się, że bardzo chory.
— Nie o tem chcę mówić — ciągnęła dalej kobieta, cała drżąca — pytam ci się, czy go nie poznajesz.
— Tego człowieka?... Poczekaj...
— A! widzę, że go poznajesz — rzekła żona — bo i ty zbladłeś.