Strona:PL Dumas - Dwadzieścia lat później.djvu/317

Ta strona została przepisana.

Nikt nie odpowiedział.
— Otworzyć!... albo drzwi wyłamiemy!...
Znów cisza. — Grimaud rzucił okiem dokoła i spostrzegł drąg żelazny, który przypadkiem stał w kącie; rzucił się na niego i zanim gospodarz zdołał sprzeciwić się planowi, już drzwi wyważył.
Pokój zalany był krwią, cieknącą przez materac. Ranny nie mówił nic, tylko rzęził. Mnich uciekł.
— Mnich!... — krzyknął gospodarz — gdzie jest mnich?...
Grimaud podbiegł do otwartego okna, które wychodziło na podwórze.
— Uciekł tędy!... — zawołał.
— Tak pan sądzisz?... — zapytał gospodarz przerażony — chłopcze, zobacz-no, czy muł mnicha jest w stajni.
— Niema go!... — zawołał ten, do którego zwrócony był rozkaz.
Grimaud zbliżył się do rannego, patrząc na te rysy ostre i wyraziste, które mu przywodziły na pamięć wspomnienie tak straszliwe. Po chwili posępnego przyglądania się w milczeniu, wyrzekł:
— Tak, to on...
— Czy żyje jeszcze?... — zapytał gospodarz.
Grimaud, nie nie odpowiedziawszy, odpiął mu surdut, ażeby zbadać serce, gdy oberżysta także przystąpił, lecz nagle obaj cofnęli się, przerażeni.
W lewej piersi kata zatopiony był sztylet po samą rękojeść.
— Biegnij pan po pomoc!... — rzekł Girmaud — ja zostanę przy nim.