Strona:PL Dumas - Dwadzieścia lat później.djvu/326

Ta strona została przepisana.

— O!... ale jeśli ten człowiek dowie się, — kim byli inni, mój pan wtedy zgubiony.
— Śpiesz się, pan, śpiesz się — zawołał kat — uprzedź go, jeżeli żyje jeszcze, uprzedź jego przyjaciół; śmierć moja, wierzaj mi pan, nie jest jeszcze rozwiązaniem tej strasznej historji.
— Dokąd on jechał?... — zapytał Grimaud.
— W stronę Paryża.
— A kto go zatrzymał?...
— Dwóch szlachciców, udających się do armji, z których jeden nazywa się wicehrabia de Bragelonne.
— I to ten młodzieniec przyprowadził panu mnicha?...
— Tak.
Grimaud podniósł oczy ku niebu.
— Więc to wola boża! — wyrzekł.
— Bezwątpienia — odrzekł ranny.
Grimaud wahał się między litością, jaka mu zabraniała opuścić tego człowieka bez pomocy, a obawą, która mu nakazywała jechać natychmiast i zawieźć ostrzeżenie hrabiemu de la Fére, gdy nagle usłyszał szmer na korytarzu; niebawem wszedł oberżysta z chirurgiem, którego znaleziono nareszcie. Lekarz zbliżył się do chorego, który jakby zemdlał.
— Trzeba najpierw wyjąć żelazo z piersi — rzekł.
Grimaud przypomniał sobie przepowiednię, jaką uczynił ranny, i odwrócił oczy.
Żelazo, jak powiedzieliśmy, wepchnięte było po samą rękojeść. Chirurg odsunął ubranie, rozdarł koszulę, obnażył piersi i ujął za rękojeść sztyletu. W miarę, jak go wyciągał, ranny otwierał oczy, patrząc przeraźliwie...
Kiedy klinga wyszła już całkiem z rany, piana czerwona wystąpiła na usta rannego, potem, gdy odetchnął, fala krwi trysnęła z rany; umierający wlepił wzrok w Grimauda ze szczególnem spojrzeniem, wydal jęk stłumiony i natychmiast wyzionął ducha. Wtedy Grimaud podniósł sztylet, zalany krwią, który wszystkich przejmował wstrętem, skinął na oberżystę, ażeby za nim poszedł, zapłacił mu z hojnością, godną jego pana i dosiadł konia.
Grimaud zamierzał z początku powrócić do Paryża, ale zastanowił się nad tem, jak bardzo zaniepokoiłby Raula swą przedłużającą się nieobecnością; przypomniał sobie, że Raul znajduje się zaledwie o milę i że w pół godzi-