sąsiednim. Mazarini jest mężem stanu i zrozumie tę potrzebę.
— Czy jednak zaręczysz — rzekła z powątpiewaniem królowa — że nas ubiegnięto?
— Kto taki?... — zapytał Winter.
— Joyce, Priedge, Cromwell.
— Ten krawiec! ten oracz! ten piwowar. A! pani, spodziewam się, iż kardynał nie przystąpi do związku z ludźmi tego rodzaju.
— A kimże on sam jest?... — wtrąciła Henryka.
— Ale dla honoru króla, królowej...
— Miejmy wreszcie nadzieję, że zrobi cokolwiek dla tego honoru — rzekła Henryka. — Wymowa przyjaciela jest tak przekonywająca, milordzie, iż poczynasz mnie uspakajać; podaj mi więc rękę i jedźmy do ministra.
— Pani — rzekł Winter z pokłonem — czuję się onieśmielony tym zaszczytem.
— Lecz gdyby odmówił ostatecznie — mówiła, zastanawiając się, Henryka — a król bitwę przegrał?
— Wtedy Jego Królewska Mość schroniłby się do Holandji, gdzie, jak mi mówiono, przebywa książę Walji.
— A czy Jego Królewska Mość mógłby przy ucieczce liczyć na więcej takich, jak ty, milordzie, przyjaciół?
— Nieszczęściem, nie, pani! lecz właśnie w przewidywaniu tego wypadku, przybywam szukać we Francji sprzymierzeńców.
— Sprzymierzeńców!... — odezwała się królowa, potrząsając głową.
— Pani!... — odparł Winter — niech tylko odnajdę starych przyjaciół, których niegdyś miałem, a za wszystko zaręczam.
— Dałby to Bóg — rzekła królowa z bolesnem zwątpieniem, właściwem ludziom, co oddawna są nieszczęśliwi — oby Bóg cię wysłuchał!
Królowa wsiadła do swego powozu, de Winter zaś ruszył konno, a za nim dwóch służących — po bokach drzwiczek karety.
Strona:PL Dumas - Dwadzieścia lat później.djvu/351
Ta strona została przepisana.