Mazarini odebrał list, złamał pieczęć i czytał:
„Pan Mordaunt, jeden z moich sekretarzy, wręczy jego Eminencji kardynałowi Mazariniemu w Paryżu tę kartę wstępu; prócz tego posiada on dla jego Eminencji i drugi list treści poufnej.
— Bardzo dobrze, mości Mordaunt — rzekł Mazarini — oddaj mi ten drugi list i siadaj.
Młodzieniec dobył pismo z kieszeni, wręczył kardynałowi i usiadł.
Kardynał odebrał list i w głębokiem zamyśleniu jął go obracać na wszystkie strony, nie mogąc odważyć się na otworzenie koperty, lecz, chcąc odwrócić uwagę wysłańca, począł, według swego zwyczaju, wypytywać go, mając to przekonanie z doświadczenia, że mało kto potrafi ukryć się z czemś przed nim, gdy pytał i wpatrywał się jednocześnie.
— Bardzo młody jesteś, panie Mordaunt — mówił — na ten ciężki zawód ambasadora, w której to roli często nie powodzi się najstarszym nawet dyplomatom.
— Ekscelencjo, mam lat dwadzieścia trzy, myli się jednak Wasza Eminencja, mówiąc, iż tak młody jestem. Starszy jestem od niego, tylko mądrości tej nie posiadam.
— Co to znaczy, mój panie? — zapytał Mazarini — nie rozumiem cię.
— Mówię, monsiniorze, że lata cierpienia liczą się podwójnie, a ja cierpię od lat dwudziestu.
— Ach! pojmuję — rzekł Mazarini — z powodu ubóstwa, jesteś biedny, wszak tak?
I w duchu dodał:
— Ci rewolucjoniści angielscy, wszystko to włóczęgi i żebraki.
— Eminencjo, miałem być sześciomiljonowym posiadaczem, lecz wydarto mi majątek.
— A!... zatem nie pochodzisz z ludu — zapytał Mazarini zdziwiony.
— Byłbym lordem, gdybym tytułu przynależnego mi używał; gdybym nosił moje nazwisko, usłyszałbyś pan jedno z najznakomitszych imion Anglji.
— Jakże się więc nazywasz? — zapytał Mazarini.