Strona:PL Dumas - Dwadzieścia lat później.djvu/355

Ta strona została przepisana.

— Nazywam się Mordaunt — rzekł, kłaniając się młodzieniec.
Mazarini zrozumiał, że wysłaniec Cromwella pragnie zachować incognito. Zamilkł na chwilę, lecz za to przypatrywał się gorliwie z większą jeszcze, niż przedtem, uwagą. Młodzieniec zachowywał się obojętnie.
— Djabli nadali z tymi purytanami! — szepnął Mazarini — wszyscy, jak z marmuru wykuci.
A głośno dodał:
— Ale krewnych masz jeszcze.
— Jednego tylko, Ekscelencjo.
— Musi on ci dopomagać?
— Po trzykroć byłem u niego, błagając o pomoc, i po trzykroć rozkazał służbie, by mnie wypędziła.
— Och! Boże! mój drogi mości Mordaunt — zawołał Mazarini, w nadziei, iż tą litością zmyśloną uwikła młodzieńca. — Mój Boże!... jakże mnie opowiadanie twoje zajęło!... Nie znasz zatem pochodzenia swego?...
— Poznałem je niedawno.
— A dotąd nieznane ci było...
— Uważałem się za dziecię opuszczone.
— Więc nigdy matki swej nie widziałeś?...
— I owszem, Ekscelencjo: gdy dzieckiem jeszcze byłem, odwiedziła mnie trzy razy u mamki; ostatnia jej bytność stoi mi tak w pamięci, jak gdyby to było dzisiaj.
— Dobrą masz pamięć widocznie — rzekł Mazarini.
— Oh!... dobrą, Ekscelencjo — odpowiedział młodzieniec tak osobliwym głosem, że kardynałowi dreszcz przeszedł po skórze.
— Kto cię wychował?... — pytał dalej Mazarini.
— Mamka francuzka, która, gdy miałem pięć lat, wyprawiła mnie, widząc, że jej nie płacą już więcej, i powiedziała mi nazwisko krewnych, o których matka moja jej mówiła.
— I cóż się z tobą stało?...
— Płakałem i żebrałem na drogach publicznych, aż pewien mister z Kingston przygarnął mnie, wychował w religji kalwińskiej, dał wiedzę, jaką sam posiadał i dopomógł mi w poszukiwaniu mojej rodziny.
— A poszukiwania te?...
— Były bezowocne; wypadek wszystko zdziałał.
— Wykryłeś więc, co z matką twoją się stało?...