Strona:PL Dumas - Dwadzieścia lat później.djvu/368

Ta strona została przepisana.

dziej pewny jestem, że król, zanim coś przedsięweźmie, zaczeka na odpowiedź Waszej wysokości.
— Odpowiesz mu, milordzie, — odparła królowa zrozpaczona — że nic już nie mogę, że nawet więcej jeszcze, jak on, przecierpiałam, zmuszona jeść chleb wygnańczy, domagając się gościnności u fałszywych przyjaciół, szydzących z łez moich. Pozostaje mu już chyba tylko poświęcić się i zginąć, jak przystało królowi. Pójdę i ja przy jego boku skonać.
— Pani!... pani!... — zawołał de Winter — Wasza wysokość poddaje się rozpaczy, a kto wie, czy nie pozostaje nam jeszcze choć promyk nadziei.
— Nie mamy przyjaciół na całym świecie, prócz ciebie, milordzie! O Boże, mój Boże!... — zawołała królowa, wznosząc ku niebu ręce — czyż ani jednego serca szlachetnego.nie zostawiłeś na ziemi?...
— Spodziewam się, iż tak nie jest, — odparł, zamyślając się de Winter — wspominałem pani o czterech ludziach.
— I cóż z nimi dokażesz?...
— Dużo mogą czterej ludzie wierni i śmierci śmiało patrzący w oczy, wierzaj mi, pani, a ci, o których mówię, wiele w swoim czasie zrobili.
— Gdzież oni są?...
— A!... właśnie, że nie wiem. Dwadzieścia lat prawie, jak straciłem ich z oczu, a jednak ile razy widziałem króla w niebezpieczeństwie, oni przychodzili mi na myśl.
— Byłeś pan z nimi w przyjaźni?...
— Jeden z nich miał w swoich rękach życie moje i darował mi je; nie wiem, czy przyjaźń dla mnie dotąd zachował jeszcze, lecz to wiem, iż ja pozostałem mu wierny.
— Czy oni znajdują się we Francji, milordzie?...
— Tak sądzę.
— Powiedz mi ich nazwiska; być może, obiły mi się one kiedyś o uszy i będę w stanie pomóc ci w poszukiwaniach.
— Jeden z nich nazywał się kawaler d‘Artagnan.
— O! milordzie! ten jest porucznikiem gwardji i, o ile się nie mylę, słyszałam to nazwisko, lecz miej się na baczności, obawiam się, iż człowiek ten oddany jest kardynałowi.