Strona:PL Dumas - Dwadzieścia lat później.djvu/378

Ta strona została przepisana.

paczy, ludzi, którzy najmniejszej nie wyrządzili jej krzywdy; znalazła tylko sędziów, których wywołały obmierzłe jej występki; a ten kat, którego widziałeś i który opowiedział ci wszystko, tego nie przemilczał z pewnością, iż drżał z rozkoszy, biorąc z niej zemstę za hańbę i za samobójstwo swego brata. Dziewczyna skażona, małżonka wiarołomna, siostra wyrodna, mężobójczyni, trucicielka, wstrętna wszystkim, co ją tylko znali, społeczeństwom, które do łona ją swego przyjęły, umarła przeklęta w niebie i na ziemi; oto, jaką była ta kobieta.
Łkanie silniejsze, niż wola, rozdarło piersi Mordaunta.
— Miloz, to matka moja była! nie znam jej nierządu, jej występków, nie znam jej zbrodni. To tylko wiem, iż miałem matkę i że ludzie, sprzysiężeni na kobietę, zabili ją potajemnie, okrutnie, jak podli tchórze! To wiem, żeś ty, panie, należał do nich, ty, stryju mój, i razem z innymi wyrzekłeś, a nawet głośniej, niż inni: Ona powinna umrzeć! Zatem, uprzedzam cię, posłuchaj słów moich, niech ci się wyryją w pamięci, aby się w niej nie zatarły nigdy: Morderstwo to wszystko mi wydarło, uczyniło mnie nędzarzem bez mienia, zepsutym, szkodliwym, nieprzebłaganym; zażądam z niego rachunku od ciebie najpierwej, potem od tych, co wspólnikami twoimi byli..
— Chcesz mnie zamordować, mój panie? — gotów będę uznać cię za synowicą, jako nieodrodnego syna swej matki.
— Nie — odpowiedział Mordaunt, zadając gwałt wszystkim nerwom swej twarzy, wszystkim muskułom ciała, aby przywołać je do porządku i uciszyć — nie, nie zabiję cię jeszcze, gdyż bez ciebie nie poznałbym innych. Lecz, gdy to nastąpi, drżyj, panie!... Kata z Bethune zasztyletowałem, zabiłem go bez litości, bez miłosierdzia, a on z was wszystkich najmniej był winny.
Z temi słowy oddalił się, zszedł ze schodów spokojny pozornie, aby uwagi niczyjej nie zwrócić; przeszedł mimo Tony‘ego, który, wsparty na poręczy, nadsłuchiwał głosu swego pana, aby podążyć ku niemu.
Ten nie zawołał jednak: przybity, obezwładniony, stał z wytężonym słuchem, a gdy nareszcie usłyszał tętent oddalającego się konia, rzucił się na krzesło mówiąc:
— Dzięki ci, Boże, iż tylko zna mnie jednego.

KONIEC TOMU PIERWSZEGO