Strona:PL Dumas - Dwadzieścia lat później.djvu/412

Ta strona została przepisana.

Grimaud, który powstał z siedzenia dla obserwowania skutku wystrzału, opadł zniechęcony na ławkę.
— A! więc to wy jesteście, to wy, znam was już teraz! — zawołał młodzieniec.
Ostry śmiech jego i słowa, pełne groźby rozbrzmiały ponad łodzią, pędzoną powiewem morskim, i zamilkły w przestrzeniach widnokręgu.
— Spokojnie — odezwał się Athos. — Co, u djabła! przestaliśmy być mężczyznami? czy co?
— Wcale nie — odparł Aramis — lecz to szatan wcielony. O!... słuchaj, zapytaj stryja, czy popełniłbym błąd, uwalniając go od tak miłego synowca.
De Winter westchnął z głębi piersi.
— Wszystkoby się skończyło — mówił dalej Aramis. — O!... Athosie, obawiam się wielce, czy nie popełniłem przez ciebie nieodżałowanego głupstwa.
— Patrz, Athosie — znowu odezwał sir Aramis — jeszcze dość czasu!... Patrz, on ciągle tam stoi.
— Co on tu robi w Boulogne?... — pytał Athos, szukający wszędzie przyczyny.
— Trop w trop szedł za mną — odezwał się nareszcie de Winter, usłyszawszy te słowa Athosa, odpowiadające jego myślom.
— Gdyby tak być miało, przyjacielu drogi — odparł Athos — musiałby wiedzieć o twoim odjeździe; wreszcie, według wszelkiego prawdopodobieństwa, wyprzedził nas tutaj.
— Aramisie — odezwał się Athos — teraz nie przeczę, iż zbłądziłem, przeszkodziwszy ci w spełnieniu zamiaru.
Grimaud wyrzucił z piersi głuchy ryk wściekłości.
W tejże chwili z jednomasztowca odezwał się do nich głos nawołujący. Żeglarz, siedzący u steru, odpowiedział, i łódź przybiła do statku. Panowie, służba i bagaże znaleźli się na pokładzie. Statek ruszył w kierunku Hastings, gdzie miano wylądować.
Trzej przyjaciele, raz jeszcze spojrzeli ku skale, na której wyraźnie zarysowywał się cień straszny, zdający się podążać za nimi. Potężny głos przeszył powietrze, śląc im pełne groźby słowa:
— Do zobaczenia, w Anglji!...