Strona:PL Dumas - Dwadzieścia lat później.djvu/424

Ta strona została przepisana.

— Zabierz oddział i zaprowadź go na kwaterę.
— Pan sam zostanie?...
— Sam. Czy sądzisz, że potrzebuję eskorty?...
— Jednak...
— Ruszaj, marsz...
Muszkieterowie odjechali, d‘Artagnan został sam z Raulem.
— Powiedz mi teraz, co cię boli?... — rzekł do niego.
— Głowa mi ciąży i pali mię.
— Cóż się tej głowie stało?... — powiedział d‘Artagnan, podnosząc kapelusz. — Aha!... kontuzję dostaliśmy!
— Tak, przypominam sobie, że rzucono mi na głowę doniczkę z kwiatem... Zsiadłem, aby bronić pana Comminges, i zabrano mi konia. Ale patrz pan, oto mój koń!...
W tej chwili właśnie Friquet nadjechał galopem na koniu Raula; wywijał swoją czapką czterokolorową i krzyczał:
— Broussel!... Broussel!...
— Hola!... stój, łotrze jakiś!... — zawołał d‘Artagnan — dawaj tu tego konia.
Friquet udawał, że nie słyszy i próbował jechać dalej. D‘Artagnan wyjął pistolet z olster i wycelował. Friquet posiadał bystre oko i słuch doskonały; dostrzegł ruch d’Artagnana, posłyszał odwodzenie kurka, przystanął i obejrzał się.
— A!... to pan, panie oficerze, — zawołał, kierując się do d‘Artagnana — bardzo się cieszę, żem pana spotkał.
D‘Artagnan przypatrzył się Friquetowi i poznał w nim chłopca z ulicy Colandre.
— To ty, urwisie — rzekł — chodź-no tu. Zmieniłeś zajęcie, czy co?... nie należysz już do chóru kościelnego?... nie posługujesz w szynku?... zostałeś koniokradem?...
— A!... panie oficerze, co pan mówi?... — zawołał Friquet — szukałem właśnie szlachcica, do którego koń należy, ślicznego kawalera, walecznego, jak Cezar!... (udawał, że dopiero spostrzegł Raula). A!... jeżeli się nie mylę — ciągnął — to ten sam. Panie, odbierając konia, spodziewam się, że nie zapomnisz o tym, co ci go przyprowadził, wszak prawda?...
Raul włożył rękę do kieszeni.
— Co chcesz zrobić?... — zapytał d‘Artagnan.