Strona:PL Dumas - Dwadzieścia lat później.djvu/435

Ta strona została przepisana.

szukano go wszędzie, aby go powiesić, lecz przepadł bez wieści.
— Czy myślisz go odnaleźć?...
— Mam nadzieję; wątpię, aby go zdołano przyaresztować, a ponieważ jestem spowiednikiem jego żony, to, jeżeli ona co wie o nim, i ja będę wiedział.
— Dobrze, kochany proboszczu, odszukaj tego człowieka, a gdy znajdziesz, przyprowadź go do mnie.
Proboszcz oddalił się.
— A pan co mi powiesz?... — rzekł Gondy, zwracając się do proboszcza od św. Sulpicjusza.
— Ja, Wasza wielebność, znam człowieka, który oddał ogromną przysługę pewnemu księciu, wielce popularnemu. Z tego człowieka byłby znakomity wódz malkontentów, a ja mogę go oddać na wasze usługi.
— Jak się nazywa?
— Hraibia de Rochefort.
— O! znam go dobrze; niestety niema go w Paryżu.
— Jest, mieszka przy ulicy Cassette.
— Dlaczegóż do mnie nie przyszedł?
— Powiedziano mu... Wasza wielebność wybaczy...
— Mów, mów, nic nie szkodzi.
— Że Wasza wielebność układa się z Mazarinim...
Gondy zagryzł usta.
— Oszukano go; przyprowadź go do mnie o godzinie ósmej, i niech cię Bóg błogosławi, jak ja to czynię!
Drugi proboszcz nisko się ukłonił i wyszedł.
— Na pana kolej — rzekł koadjutor, zwracając się do ostatniego księdza. Czy masz dla mnie coś równie dobrego, jak twoi poprzednicy?
— O! coś znacznie lepszego, Ekscelencjo.
— Do djabła! zastanów się, mój panie, za wiele obiecujesz: jeden dał mi kupca, drugi hrabiego; czyż ty chcesz, mi ofiarować księcia?
— Nie... tylko żebraka.
— Aha! — rzekł Gondy, zamyślając się — masz rację, panie proboszczu, chcesz mi dać jednego z tych, co poruszą legjony biedaków, zalegających zaułki Paryża, i który każe im wołać głośno, aż cała Francja usłyszy, że to Mazarini przywiódł ich do nędzy...
— Tak, tak, właśnie.
— Brawo! a cóż to za jeden?