Strona:PL Dumas - Dwadzieścia lat później.djvu/440

Ta strona została przepisana.

Gondy, śmiejąc się serdecznie — trzeba ci wiedzieć, że i ja pomimo sutanny, mam żyłkę wojowniczą.
— Otóż ja, Eminencjo, zanim zostałem cukiernikiem, byłem trzy lata sierżantem w pułku piemonckim. a przedtem dwa lata w służbie pana d‘Artagnana.
— Ależ to mazajrińczyk zagorzały!...
— Pan d‘Artagnan jest w służbie; Mazarini mu płaci, więc broni go z obowiązku, jak my, mieszczanie, spełniamy powinność naszą, napadając Mazariniego, bo nas obdziera.
— Widzę, mój przyjacielu, że masz rozum. Czy można liczyć na ciebie?...
— Można rachować na mnie, Eminencjo, gdy chodzi o zaburzenie w mieście.
— Właśnie o to chodzi. Ilu ludzi jesteś w stanie zebrać tej nocy?...
— Dwieście muszkietów i pięćset halabard...
— Niech tylko w każdej dzielnicy znajdzie się człowiek, co tyle zrobi, a jutro będziemy mieli silną armję. Czy masz ochotę iść pod rozkazy hrabiego Rocheforta?...
— Pójdę za nim do piekła; a to, co mówię, dużo znaczy, gdyż pewny jestem, że on zdolny jest atakować samego djabła.
— Brawo!...
— Po czem jutro odróżnimy przyjaciół od wrogów?...
— Niechaj frondziści przypną do kapeluszy kokardę ze słomy.
— Dobrze.
— Potrzebujesz pieniędzy?...
— To nigdy nie zaszkodzi, Eminencjo. Jeśli niema, to obejdzie się; jeżeli zaś są, wszystko pójdzie prędzej i lepiej.
Gondy podszedł do skrzyni i wyjął woreczek.
— Masz tu pięćset pistolów — powiedział — jeśli dobrze pójdzie jutro, drugie tyle dostaniesz.
— Zdam wiernie rachunek z całej sumy, Eminencjo — rzekł Planchet, kładąc worek pod pachę.
— Dobrze; polecam ci kardynała.
— Bądź pewny, Eminencjo, że w dobrych rękach jego losy.
Planchet opuścił pokój, proboszcz pozostał na chwilę.
— Czy Wasza wielebność zadowolony?... — powiedział.