Strona:PL Dumas - Dwadzieścia lat później.djvu/441

Ta strona została przepisana.

— Bardzo, twój protegowany wydaje się odważny i na wszystko zdecydowany.
— O!.. ja ręczę, że więcej nawet zdziała, niż przyrzeka.
Proboszcz udał się za Planchetem, czekającym na schodach. Po upływie dziesięciu minut oznajmiono proboszcza od Ś-go Sulpicjusza.
Po otworzeniu drzwi gabinetu, wpadł gwałtownie hrabia de Rochefort.
— Co widzę!... to..ty, hrabio kochany?... — rzekł Gondy, podając mu rękę.
— Zdecydowałeś się nareszcie, monsiniorze? — zapytał Rochefort — toż sprawimy bal Mazariniemu.
— Mam nadzieję.
— Kiedyż się taniec rozpocznie?...
— Zaproszenia rozesłane na noc dzisiejszą, — rzekł koadjutor — lecz muzyka zagra dopiero jutro rano.
— Rachuj na mnie, mam przyobiecanych pięćdziesięciu żołnierzy, przez kawalera d‘Humieres, w razie gdybym ich potrzebował.
— Dobrze, kochany Rocheforcie; ale to nie wszystko jeszcze. Coście zrobili z panem de Beaufort?...
— Jest w okolicy Vendôme, gdzie oczekuje na moje wezwanie, aby wrócić do Paryża.
— Pisz do niego, że nadszedł czas... lecz niech się śpieszy; bo, jak tylko lud paryski zbuntuje się przeciw Mazariniemu, dziesięciu najmniej książąt znajdzie się na dowódców; jeżeli będzie się ociągał, zastanie miejsce zajęte.
— Czy mogę pisać w waszem imieniu?...
— Możesz.
— Oddasz mu władzę?...
— Podczas wojny tak; — lecz w polityce....
— Nie uznajesz go za zdolnego?...
— Musi mi pozwolić samemu wytargować kapelusz kardynalski.
— Koniecznie tego pragniesz?...
— Ponieważ zmuszono mnie nosić kapelusz, którego kształt przeciwny jest mojej naturze — rzekł Gondy — pragnę, aby przynajmniej ten kapelusz był czerwony.
— Nie trzeba sprzeczać się o gusty i kolory — rzekł Rochefort ze śmiechem — pewny jestem, że przystanie.