Strona:PL Dumas - Dwadzieścia lat później.djvu/443

Ta strona została przepisana.

— Co do barykad.
— Aha!...
— Wyszedłszy stąd, ujrzysz, panie, ludzi moich przy robocie. Proszę iść ostrożnie i nie złamać nogi o jaki łańcuch, lub nie wpaść w dół głęboki.
— Dobrześ się sprawił. Masz oto drugą połowę przyobiecanej sumy. A teraz pamiętaj; jesteś wodzem, i nie wolno ci pić, ani być pijanym.
— Od dwudziestu lat wodę tylko piję.
Żebrak odebrał worek z rąk koadiutora i słychać było, jak przebierał palcami w złocie.
— Oho!... — rzekł koadjutor — toś ty chciwy i skąpiec, mój kochany!...
Żebrak westchnął głęboko i cisnął worek.
— Czyż zawsze będę jednaki — zajęczał — nigdyż nie pozbędę się dawnych namiętności?... O biada mi!... biada!...
— A jednak przyjmujesz złoto.
— Tak, lecz czynię ślub przed panem, że, co mi pozostanie, użyję na dobre uczynki. Twarz miał bladą i ściągniętą boleśnie, znać na niej było walkę wewnętrzną.
— Szczególny człowiek!... — mruknął Gondy.
Żebrak złożył ręce i padł na kolana.
— Eminencjo!... — zawołał — zanim odejdziesz, pobłogosław mnie, błagam cię o to!...
— Eminencjo?... — rzekł Gondy — za kogóż mnie bierzesz, przyjacielu, jesteś w błędzie!...
— O!... ja się nie mylę, wiem, kim pan jesteś!... jesteś koadjutorem... poznałem to odrazu.
Gondy roześmiał się.
— Chcesz mego błogosławieństwa?...
— Proszę i potrzebuję go...
Żebrak powiedział to z taką pokorą i żalem głębokim, że Gondy podniósł rękę do góry i dał mu błogosławieństwo z całem namaszczeniem, do jakiego był zdolny.
— A teraz, wstań — rzekł koadjutor — pobłogosławiłem i jesteś nietykalny dla mnie, jak i ja dla ciebie. Otwórz mi serce twoje, powiedz, czy ciąży na tobie przestępstwo, za które boisz się sprawiedliwości ludzkiej i czy mógłbym cię przed nią zasłonić?...
Żebrak smutnie pokiwał głową.