Strona:PL Dumas - Dwadzieścia lat później.djvu/449

Ta strona została przepisana.

— A jakże, przyrzekam. — zawołał tenże.
— Nie myślałem, że mi to tak łatwo przyjdzie...
— Marszałek daje wam słowo szlacheckie — rzekł Gondy.
La Meilleraie wzniósł rękę w górę na znak potwierdzenia.
— Niech żyje koadjutor! — wrzasnęła tłuszcza. Kilka głosów odezwało się nawet: Niech żyje marszałek! — lecz zaraz ogół zawołał chórem:
— Precz z Mazarinim!
Tłumy się rozwarły, otworzono barykady, i imarszałek ze swymi niedobitkami ruszył do zamku, poprzedzany przez Friqueta i jego kolegów, z których jedni naśladowali bębny, a drudzy starali się udawać trąbki.
Wyglądało to na pochód triumfalny, ale za strażą barykady zamknęły się napowrót; marszałek zacisnął pięści.
Gdy się to działo, Mazarini, jak już wspominaliśmy, siedział w swoim gabinecie i porządkował skarby. Posłał po d‘Artagnana, który też wkrótce wszedł w towarzystwie nieodłącznego Porthosa.
— Chwała Bogu, żeś przyszedł ze swoim przyjacielem, kochany panie d‘Artagnan! — zawołał kardynał. — Co się dzieje w tym przeklętym Paryżu?
— Nic dobrego, Eminencjo! — rzekł d‘Artagnan, kiwając głową; miasto całe powstało; przed chwilą, gdym szedł ulicą Montorgeuil z tu obecnym panem du Vallon, który liczy się do sług pana wiernych, — pomimo mego munduru, a może właśnie dlatego, chciano mnie zmusić, bym wołał: Niech żyje Broussel! a czy mam powiedzieć prawdę, czego chciano jeszcze ode mnie?
— Powiedz, proszę.
— Oto, abym wołał: Precz z Mazarinim! Chciałeś, Eminencjo, więc powiedziałem.
Mazarini uśmiechnął się, lecz zbladł okrutnie.
— A pan wołałeś? — zapytał.
— Daję słowo, że nie — odparł d‘Artagnan — nie byłem przy głosie; pan du Vallon ma chrypkę, więc także nie krzyczał. Wypada zatem, Eminencjo....
— Co, dokończ?
— Abyś obejrzał mój płaszcz i kapelusz.
D‘Artagnan wskazał cztery dziury od kuli w płaszczu,