Strona:PL Dumas - Dwadzieścia lat później.djvu/456

Ta strona została przepisana.

— A jeżeli go nie uwolnię, — zawołała królowa, — jak sądzisz, co się stać może?
— Ja myślę, że do jutra kamień na kamieniu nie zostanie z całego Paryża, — odezwał się marszałek.
— Ja nie pana zapytuję, — rzekła królowa ostro, nie patrząc nawet na niego, — chcę usłyszeć zdanie pana de Gondy.
— Jeżeli mnie Wasza Królewska Mość pyta — odrzekł koadjutor z jednakim zawsze spokojem — to odpowiadam, że podzielam zupełnie zdanie pana marszałka.
Krew uderzyła do głowy królowej, piękne błękitne oczy słupem stanęły; usteczka karminowe, porównywane przez poetów do granatu w rozkwicie, zbielały i drżały z wściekłości.
— Oddać im Broussela! — krzyknęła nakoniec ze strasznym uśmiechem — piękna rada, na honor! — znać, że od księdza pochodzi!
Gondy stał zimny i obojętny, nie drgnął mu nawet żaden muskuł na twarzy. Obelgi dzisiejsze, równie jak sarkazmy wczorajsze, nie dotykały go napozór wcale; lecz w sercu zbierała się po kropli nienawiść i zemsta cicha. Patrzał ostro na królową, która miotała się i pobudzała Mazariniego, aby coś przecie od siebie powiedział. Mądry włoch, według zwyczaju, myślał wiele, a mało mówił.
— Tak, — odezwał się nakoniec — dobra, prawdziwie przyjacielska rada. Ja także oddałbym ludowi poczciwego Broussela, żywego lub umarłego, i wszystkoby się skończyło.
— Gdybyś go oddał umarłego, monsiniorze, wszystkoby się skończyło, jak powiedziałeś, lecz zupełnie inaczej, niż przypuszczasz...
— Czyż powiedziałem żywego lub umarłego? — podjął Mazarini — źle się wyraziłem może, ale wiesz przecie, panie koadjutarze, jak słabo władam językiem francuskim, którym, ty, panie, tak pięknie mówisz i piszesz.
Koadjutor zaczął powoli i obojętnie:
— Najjaśniejsza pani zapewne dlatego nie aprobuje zdania mego, że ma już lepsze, podług którego postąpić zamierza. Zanadto znam mądrość królowej i jej doradców, abym mógł przypuszczać, iż pozostawi stolicę państwa swego w takiem wzburzeniu, jakie jutro przerodzić się może w rewolucję.