Strona:PL Dumas - Dwadzieścia lat później.djvu/458

Ta strona została przepisana.

sa — w każdym razie, ja tego, nie spełnię. Klnę się na Boga, że gdyby na niego napadli, ja będę go bronił.
— I ja także — rzekł Porthos.
Królowa wszelkiemi siłami starała się gniew w sobie stłumić; wachlowała się, wąchała perfumy, i chodziła ciągle tam i napowrót po salonie. Mazarini siedział i rozmyślał. Gondy badał wzrokiem obicia pokoju, dotknął ręką kaszulki drucianej, jaką nosił pod sutanną, i co chwila próbował, czy doskonały sztylet hiszpański, ukryty na piersiach, znajduje się na miejscu.
— Jesteśmy sami nareszcie — przemówiła królowa, przestając chodzić, — powtórz mi twoją radę, panie koadjutorze.
— Oto ona: po głębokiem niby zastanowieniu, przyznać się publicznie do winy, bo to jest siłą rządu pewnego siebie, — wypuścić Broussela z więzienia i oddać go ludowi.
— Mamże się do tego stopnia upokorzyć! — krzyknęła Anna. — Jestżem królową czy nie? Ta tłuszcza wyjąca pod oknami, czy to nie moi poddani? Czyż nie mam przyjaciół i straży? O! na imię Matki Najświętszej, jak mówiła królowa Katarzyna, — ciągnęła, podniecając się własnemi słowy, — prędzej, niżbym się zdecydowała oddać im tego bezecnego Broussela, prędzejbym go własnemi udusiła rękami.
I rzuciła się z pięściami zaciśniętemi na koadjutora, — którego w tej chwili nienawidziła narówni z Brousselem.
Gondy stał, jak posąg, żaden muskuł nie drgnął mu w twarzy, wzrok tylko zimny skrzyżował z namiętnym wzrokiem królowej.
— Już po nim — rzekł gaskończyk — jeżeli się znajdzie drugi Vitry pod ręką. Tylko, że ja zabiję Vitry‘ego, zanim będzie miał czas dotknąć zacnego prałata. Kardynał Mazarini będzie mi wdzięczny nieskończenie!
— Sza! — rzekł Porthos, — słuchajmy.
— Pani! — krzyknął kardynał, chwytając wpół Annę Austrjacką i odciągając od koadjutora, — pani, zastanów się, co czynisz?
Następnie dodał po hiszpańsku:
— Anno, czyś oszalała? — ty, królowa, kłócisz się, jak przekupka! czyż nie widzisz, że to przedstawiciel ludu paryskiego, z którym niebezpiecznie zadzierać w tej chwili; skoro ten ksiądz zechce, za godzinę pozbawi cię