— Bo mnie wprowadzono bocznemi schodami.
Mazarini wiedział, że nie łatwo było wydobyć od d‘Artagnana tego, czego nie chciał powiedzieć; dlatego, jak na teraz, zrzekł się wykrycia tajemnicy, jaką się otaczał gaskończyk.
— To pomówmy o moich interesach — rzekł kardynał — skoro pan nie chcesz nic mówić o swoich. Czy pana nie zatrzymuje nic w Paryżu?
— Mógłby mnie zatrzymać tylko najwyższy rozkaz.
— To dobrze. Trzeba ten list oddać pod wskazanym adresem.
— Pod adresem... Wasza Eminencjo? Ależ na kopercie niema żadnego adresu.
Rzeczywiście wierzchnia strona koperty — nie była zapisana wcale.
— Tak podchwycił Mazarini — ale to jest podwójna koperta.
— Rozumiem, mam zedrzeć pierwszą dopiero wtedy, gdy przybędę na miejsce.
— Doskonale. Bierz pan i jedź. Masz pan przy sobie przyjaciela, pana du Vallon, ja bardzo go lubię, zabierzesz go z sobą.
— O! do djabła!... — pomyślał d‘Artagnan — wie, żeśmy słyszeli jego rozmowę wczorajszą i chce nas oddalić z Paryża.
— Czy się pan wahasz?... — zapytał Mazarini.
— Nie, Wasza Eminencjo, jadę natychmiast. Ale chciałbym tylko...
— Co takiego?
— Ażeby Wasza Eminencja poszedł do królowej.
— Kiedy?
— Natychmiast.
— I po co?
— Ażeby jej powiedzieć tylko te słowa: Posyłam pana d‘Artagnana tam i tam; kazałem mu jechać natychmiast.
— A widzisz pan — rzekł Mazarini — widziałeś się z królową.
— Miałem zaszczyt powiedzieć Waszej Eminencji, że musiało zajść jakieś nieporozumienie.
— Czy mogę się ośmielić powtórzyć mą prośbę Waszej Eminencji.
— Dobrze, idę już... zaczekaj tu na mnie.
Strona:PL Dumas - Dwadzieścia lat później.djvu/473
Ta strona została przepisana.