Strona:PL Dumas - Dwadzieścia lat później.djvu/481

Ta strona została przepisana.

— Zrobię wszystko jak najlepiej.
— Na ulicach pełno ludzi zbrojnych — mówił dalej d‘Artagnan — czy pewna jest Wasza Eminencja, że nikt nie wie o projekcie królowej?
Mazarini zamyślił się.
— Piękną byłby gratką dla zdrajcy taki interes, jaki mi Wasza Eminencja proponuje; napad przypadkowy nie obudziłby podejrzeń.
Mazarini drgnął, ale się zastanowił, że człowiek, mający zamiar zdradzić, nie uprzedzałby o tem.
— Ja też — odrzekł żywo — nie ufam byle komu, najlepszy dowód, żem pana wybrał, ażebyś trzymał straż przy mnie.
— Więc pan nie jedzie razem z królową?
— Nie — odrzekł Mazarini.
— A!... — podchwycił d‘Artagnan, poczynając rozumieć.
— Tak, mam swoje plany — ciągnął dalej kardynał — z królową podwajam niebezpieczeństwo dla niej, po królowej wyjazd jej podwaja niebezpieczeństwo dla mnie: zresztą, gdy dwór zostanie ocalony, mogą o mnie zapomnieć, wielcy tego świata są niewdzięczni.
— To prawda — przywtórzył d‘Artagnan, rzucając mimowolnie okiem na djament królowej, który Mazarini miał na placu.
— Chcę więc — podchwycił Mazarini — przeszkodzić im, ażeby nie byli niewdzięczni względem mnie.
— Prawdziwa to miłość chrześcijańska nie prowadzić bliźniego na pokuszenie — rzekł d‘Artagnan.
— Właśnie dlatego — odrzekł Mazarini — chcę pojechać przed nimi.
D‘Artagnan uśmiechnął się; znał się on bardzo dobrze na chytrości włoskiej.
Mazarini zobaczył, że się uśmiecha, i skorzystał z tej chwili.
— Zaczniesz pan od wywiezienia mnie z Paryża, nieprawdaż, kochany mości d‘Artagnanie?
— Ciężkie zadanie, Wasza Eminencjo — odrzekł d‘Artagnan, przybierając minę poważną.
— Ależ — rzekł Mazarini, patrząc uważnie, ażeby nie uszedł mu żaden odcień na twarzy muszkietera —