Strona:PL Dumas - Dwadzieścia lat później.djvu/483

Ta strona została przepisana.

— Tak, dla Waszej Eminencji, lecz nie dla królowej.
Mazarini przygryzł sobie wargi.
— Więc — rzekł — jak będziemy działali?...
— Niech Wasza Eminencja już mnie to pozostawi.
— Ale...
— Albo niech tem wszystkiem zajmie się kto inny — podchwycił d‘Artagnan, odwracając się tyłem.
— O!... — szepnął do siebie Mazarini — zdaje mi się, że się wynosi i zabiera djament.
Zawołał go więc.
— Mości d‘Artagnanie, kochany mój mości d‘Artagnanie!... — rzekł głosem pieszczotliwym.
— Wasza Eminencjo?...
— Czy ręczysz mi za wszystko?...
— Za nie nie ręczę; zrobię, jak będę mógł najlepiej.
— Tak będziesz mógł najlepiej...
— Tak.
— No, to powierzam się tobie.
— Bardzo szczęśliwie — rzekł d‘Artagnan do siebie.
— Będziesz pan tu więc o godzinie wpół do dziesiątej?
— I zastanę Waszę Eminencję gotowym?...
— Naturalnie, zupełnie już gotowym.
— Zatem rzecz ułożona. A teraz czy Wasza Eminencja pozwoli mi zobaczyć się z królową?...
— Po co?...
— Chciałbym otrzymać rozkazy z ust własnych Jej Królewskiej Mości.
— Poleciła mi, ażebym ja dał je panu.
— Mogła o czem zapomnieć?...
— Pragniesz pan koniecznie ją widzieć?
— To niezbędne, Wasza Eminencjo!...
Mazarini zawahał się na chwilę; d‘Artagnan pozostał niewzruszony w swem postanowieniu.
— No — odrzekł Mazairini — to pana zaprowadzę, ale ani słówka o naszej rozmowie.
— To, co powiedziane było między nami, nas tylko obchodzi. Wasza Eminencjo — odrzekł d‘Artagnan.
— Przysięgasz mi pan, że będziesz niemy?...
— Ja nie przysięgam nigdy, Wasza Eminencjo. Mówię tak lub nie, a ponieważ jestem szlachcicem, dotrzymuję słowa.