Strona:PL Dumas - Dwadzieścia lat później.djvu/485

Ta strona została przepisana.

— Sam pan jesteś?... — spytał Mazarini.
— Tak, Wasza wysokość.
— A gdzież pan du Vallon, czy nie będziemy się cieszyli jego towarzystwem?
— I owszem, Wasza wysokość; czeka on w swej karecie przed bramą ogrodu pałacu królewskiego.
— Więc to w jego karecie pojedziemy? I tylko pod strażą panów dwóch?
— Czyż to nie dość? Jeden z nas dwóch wystarczyłby.
— Doprawdy, mój drogi panie d‘Artagnan — rzekł Mazarini — przestraszasz mnie swą zimną krwią.
— A ja sądziłem, że przeciwnie natchnie ona Waszą wysokość ufnością.
— A czy Bernouina nie mogę z sobą zabrać?
— Dla niego niema miejsca, on przyjedzie dopiero później do Waszej Ekscelencji.
— Ha!... — rzekł Mazarini — ponieważ trzeba czynić wszystko tak, jak pan chcesz...
— O! Wasza wysokość, czas jeszcze się cofnąć — rzekł d‘Artagnan — wola Waszej Eminencji przedewszystkiem.
— O! nie, nie — rzekł Mazarini — jedźmy.
I obaj wyszli tajemnemi schodami. Mazarini wspierał się na ramieniu d‘Artagnana, który czuł, jak kardynał drżał. Przeszli przez dziedzińce pałacu królewskiego, gdzie stało jeszcze kilka karet opóźniających się gości, dostali się do ogrodu, a wreszcie do małej furtki. Mazarini spróbował otworzyć ją kluczem, który wydobył z kieszeni, ale ręka tak mu drżała, iż nie mógł znaleźć dziurki w zamku.
— Niech pan mi da — rzekł d‘Artagnan.
Mazarini oddał mu klucz: d‘Artagnan otworzył i schował do kieszeni; zamierzał tędy powrócić. Stopień u karety był opuszczony, drzwiczki otwarte, Mouswueton stał przy drzwiczkach, Porthos znajdował się w głębi karety.
— Niech Wasza wysokość wsiada — rzekł d‘Artagnan.
Mazarini nie dał sobie tego dwa razy powtarzać i wskoczył do karety. D‘Artagnan usiadł za nim, Mouswueton zatrzasnął drzwiczki i, ciężko wzdychając, zawiesił się z tyłu u karety.
Powóz ruszył przyzwoitym kłusem, nie zdradzającym zresztą, iż mieści w sobie bardzo śpieszące się osoby.