Strona:PL Dumas - Dwadzieścia lat później.djvu/486

Ta strona została przepisana.

Kardynał otarł czoło chustką i razejrzał się dokoła. Po lewej stronie zobaczył Porthosa, po prawej d‘Artagnana; każdy strzegł jednych drzwiczek, każdy służył mu za fortyfikację obronną. Na ławce z przodu leżały dwie pary pistoletów, jedna para przed Porthosem, druga przed d‘Artagnanem, a nadto obaj przyjaciele mieli każdy przy sobie szpadę.
O sto kroków od pałacu królewskiego patrol zatrzymał karetę.
— Kto jedzie?... — zapytał dowódca.
— Mazarini!... — odpowiedział d‘Artagnan, wybuchając śmiechem.
Kardynałowi włosy powstały na głowie. Koncept spodobał się wielce mieszczanom, którzy, widząc karetę bez herbów i bez eskorty, nigdyby nie byli uwierzyli w prawdę tak śmiałego żartu.
— Szczęśliwej podróży!... — zawołali.
I przepuścili karetę.
— Cóż Wasza wysokość myśli o tej odpowiedzi?... — spytał d‘Artagnan.
— To spryt!... — zawołał Mazarini.
— A!... — wtrącił Porthos — już rozumiem...
Pośrodku ulicy Małe Pole drugi patrol zatrzymał karetę.
— Kto jedzie?... — zawołał dowódca patrolu.
— Niech się Wasza wysokość między nas schowa — rzekł d‘Artagnan.
I Mazarini tak się wcisnął między dwóch przyjaciół, że znikł prawie, zasłonięty przez nich.
— Kto jedzie?... — podchwycił ten sam głos niecierpliwie.
I d‘Artagnan usłyszał, jak się z przodu rzucono ku koniom. Wychylił się napół z karety.
— Hej! Planchet!... — zawołał.
Dowódca patrolu zbliżył się: był to rzeczywiście Planchet.
— Jakto!... — zawołał Planchet — to pan?
— A! mój Boże! to ja, mój kochany przyjacielu. Poczciwy Porthos dostał pchnięcie szpadą i odwożę go do domu jego wiejskiego w Saint-Cloud.
— O! doprawdy? — rzekł Planchet.
— Porthosie — podchwycił d‘Artagnan jeżeli mo-