Strona:PL Dumas - Dwadzieścia lat później.djvu/487

Ta strona została przepisana.

żesz jeszcze mówić, mój drogi Porthosie, powiedzże choć słówko naszemu wiernemu Planchetowi.
— Planchet, mój przyjacielu — rzekł Porthos zbolałym głosem — jestem bardzo chory, jeżeli spotkasz doktora, bądź mi go łaskaw przysłać.
— O! wielki Boże!... — rzekł Planchet — co za nieszczęście! A jakże się to stało?
— Później ci to opowiem — odezwał się Mousquaton.
Porthos głęboko westchnął.
— Każ nas przepuścić, Planchecie — szepnął mu zcicha d‘Artagnan — albo nie dojedzie żywy; płuca są naruszone, mój przyjacielu.
Planchet pokiwał głową, jakby chciał powiedzieć:
— O! to kiepsko...
Poczem, zwracając się do swych ludzi wyrzekł:
— Przepuście! to są przyjaciele.
Kareta znów się potoczyła a Mazarini, który oddech powstrzymywał, ośmielił się odetchnąć.
— Bricconi!... — wyszeptał.
O kilka kroków od bramy św. Honorego napotkano trzeci oddział; ludzie, składający go, mieli bardzo podejrzane miny i podobni byli raczej do bandytów, niż do kogo innego, była to istna hałastra, — ludzie żebraka z pod.kościoła św. Eustachego.
— Baczność! Porthosie — rzekł d‘Artagnan.
Porthos sięgnął ręką ku pistoletom.
— Co to?... — zapytał Mazarini.
— Wasza wysokość, zdaje mi się, żeśmy się dostali w złe towarzystwo.
Jakiś człowiek przystąpił do drzwiczek, trzymając w ręku coś nakształt kosy.
— Kto jedzie?... — zapytał.
— E! głupcze!... — odezwał się d‘Artagnan — czyż nie poznajesz karety księcia pana?
— Czy to książę, czy nie — rzekł człowiek ów — otwierajcie! My pilnujemy bramy i nikt nie pojedzie, dopóki się nie dowiemy, kto to taki.
— Co czynić — zapytał Porthos.
— A cóż! przejechać!... — rzekł d‘Artagnan.
— Ale jak przejechać?... — rzekł Mazarini.
— Między nimi, albo po nich.