— Hej! woźnico, galopem!
Woźnica podniósł bat.
— Ani kroku dalej — wyrzekł ów człowiek, wyglądający na dowódcę wojsk — albo podetnę łydki koniom.
— O! to byłaby szkoda — rzekł Porthos — te zwierzęta kosztują mnie po sto pistolów.
— Zapłacę je panu po dwieście — syknął Mazarini.
— Tak, ale jak im podetną nogi, to nam zetną głowy.
— Jeden podchodzi już z mojej strony — rzekł Porthos — czy mam go zabić?
— Tak, uderzeniem pięści, jeżeli możesz; ognia damy tylko w ostateczności.
— Mogę — odrzekł Porthos.
— Hej! Sami przyjdźcie otworzyć — rzekł d‘Artagnan do człowieka z kosą, już biorąc jeden z pistoletów i gotując się do uderzenia kolbą.
Człek z kosą zbliżył się. W miarę, jak się zbliżał, d‘Artagnan, ażeby mieć ruchy swobodniejsze, wychylił się nawpół przez drzwiczki, a oczy jego zatrzymały się na tym żebraku, którego oświetlił blask jednej z latarek. Widocznie poznał on muszkietera, bo naraz wielce zbladł; widocznie i d‘Artagnan go poznał, bo włosy powstały mu na głowie.
— Pan d‘Artagnan!... — zawołał tenże, cofając się o krok — pan d‘Artagnan!... przepuścić! Może i d‘Artagnan miał się już odezwać, gdy wtem rozległ się odgłos, jakby obucha, uderzającego w łeb wołu; to Porthos ugodził swego napastnika. D‘Artagnan obrócił się i zobaczył nieszczęśnika, leżącego tuż.
— Co koń wyskoczy!... — zawołał do woźnicy. — Gnaj! pędź!
Woźnica zaciął konie siarczyście. Szlachetne rumaki skoczyły i słyszeć się dały krzyki jakby przewracanych ludzi. Potem uczucie podwójne wstrząśnienie, koła przeszły po jakiemś ciele miękkiem i okrągłem. Na chwilę wszystko ucichło. Kareta wyjechała za bramę.
— Do Cours-la-Reine!... — zawołał d‘Artagnana do woźnicy.
Poczem, zwracając się do Mazariniego, rzekł:
— Teraz Wasza wysokość może zmówić pięć Ojcze nasz i pięć Zdrowaś Marja na podziękowanie Bogu za ocalenie.
Strona:PL Dumas - Dwadzieścia lat później.djvu/488
Ta strona została przepisana.