Strona:PL Dumas - Dwadzieścia lat później.djvu/502

Ta strona została przepisana.

— Jakto, Najjaśniejsza pani!... — rzekł kamerdyner — w tej samej karecie, co Ich Królewskie Moście?...
— Nie chodzi teraz o etykietę, ale o losy króla... Wsiadaj, Laporte.
Laporte spełnił rozkaz.
— Proszę zapuścić firanki u okien — rzekł d‘Artagnan.
— Ależ czy to nie obudzi podejrzeń?... — zapytała królowa.
— Niech Wasza Królewska Mość raczy być spokojna... mam odpowiedź gotową.
Zapuszczono firanki i pojechano galopem przez ulicę Richelieugo.
Gdy dojeżdżano do bramy, dowódca posterunku zbliżył się na czele tuzina ludzi, trzymając w ręce latarnię.
D‘Artagnan skinął nań, ażeby się zbliżył.
— Czy poznajesz pan karetę?... — rzekł do sierżanta.
— Nie — odpowiedział tenże.
— To spójrz pan na herby.
Sierżant zaświecił latarnią przy drzwiczkach.
— Herby pana koadjutora — rzekł.
— Cicho!.. on ma teraz wesołą awanturkę z panią de Guéménée.
Sierżant zaczął się śmiać.
— Otwórzcie bramę — rzekł — wiem, co to jest.
Poczem, zbliżając się do zasłoniętego firanką okienka, wyrzekł:
— Miłej zabawy, Wasza wysokość!...
— Cicho pan bądź!... — zawołał d‘Artagnan — jeszcze przez pana wylecę ze służby.
Rogatka zaskrzypiała na zawiasach, a d‘Artagnan, widząc drogę otwartą, zaciął siarczyście konie, które popędziły wyciągniętego kłusa. W pięć minut później dojechano do karety kardynała.
— Mousqueton — zawołał d‘Artagnan — otwórz drzwiczki karety Jej Królewskiej Mości.
— To on!... — rzekł Porthos.
— Za stangreta!... — wykrzyknął Mazarini.
— I z karetą koadjutora!... — odezwała się królowa.
Corpo di Dio!... mości d‘Artagnanie — wyrzekł Mazarini — wart jesteś na wagę złota!...