dransa, gdy głos jakiś rozległ się przy drzwiach od sali, aż muszkieter podskoczył.
— Panie d‘Artagnan!... — wołał głos — panie d‘Artagnan!
— Tutaj — rzekł Porthos — tutaj. Porthos pomyślał, że jeśli d‘Artagnan sobie pójdzie, całe posłanie zostanie dla niego samego.
Zbliżył się oficer. D‘Artagnan podniósł się na łokciu.
— To pan d‘Artagnan?... — rzekł.
— Tak, panie. Czego pan ode mnie chcesz?
— Przychodzę po pana.
— Od kogo?
— Od Jego Eminencji.
— Powiedz mu pan, że śpię i że po przyjacielsku radzę mu to samo uczynić.
— Jego Eminencja nie położył się spać i wcale się nie położy i prosi pana do siebie natychmiast.
— Cholera niech zdusi tego Mazariniego?... — mruknął d‘Artagnan. — Czegóż on ode mnie chce? kapitanem mnie zrobić? Tobym mu jeszcze przebaczył.
Muszkieter podniósł się, narzekając, wziął szpadę, kapelusz, pistolety i płaszcz i podążył za oficerem, podczas gdy Porthos, zostawszy sam, starał się nacieszyć posłaniem.
— Mości d‘Artagnan — rzekł kardynał — nie zapomniałem, z jaką gorliwością mi służyłeś, i chcę ci tego dać dowód.
— Dobrze!... — pomyślał d‘Artagnan — to się wcale nieźle zapowiada.
Mazarini patrzył na muszkietera i widział, jak mu się twarz rozjaśniła.
— O! Wasza wysokość...
— Panie d‘Artagnan, czy masz ochotę zostać kapitanem?
— O! tak, Wasza Eminencjo.
— A twój przyjaciel czy ciągle pragnie być baronem?
— W tej chwili nawet śni, że już nim jest.
— W takim razie — rzekł Mazarini, wyjmując z teki list, który już raz pokazał d‘Artagnanowi — weź to pismo i zawieź je do Anglji.
D‘Artagnan spojrzał na kopertę, nie było na niej wcale adresu.
Strona:PL Dumas - Dwadzieścia lat później.djvu/509
Ta strona została przepisana.