Strona:PL Dumas - Dwadzieścia lat później.djvu/516

Ta strona została przepisana.

— A gdybyśmy, zamiast połączyć się z tym panem Mordaunt, pojechali połączyć się z naszymi przyjaciółmi — rzekł Porthos, z gestem, mogącym przerazić całą armję.
— I ja o tem pomyślałem — rzekł d‘Artagnan — ale na liście niema ani marki, ani stempla.
— To prawda — rzekł Porthos.
I zaczął chodzić po pokoju, jak człowiek nieprzytomny, machając rękoma i co chwila wyciągając szpadę do potowy z pochwy. D‘Artagnan zaś stał jak człowiek zgnębiony i najgłębsze zmartwienie malowało się na jego twarzy.
— O! źle — rzekł Porthos — on nas znieważa, chce umrzeć sam, to źle.
— No, — odezwa! się d‘Artagnan, — wszystko to nie prowadzi do niczego. Dalej jedźmy ucałować Raula, jakeśmy sobie powiedzieli, a może on dostał także jakie wiadomości od Athosa.
— Patrz! pyszna myśl! — rzekł Porthos — doprawdy, mój drogi d‘Artagnanie, nie wiem, skąd ci się to bierze, ale zawsze masz pełno świetnych pomysłów. Tak, jedźmy ucałować Raula.
— Biada temu, ktoby memu panu wszedł w drogę! — rzekł Mousqueton do siebie, — groszabym nie dał za jego skórę.
Dosiedli koni i pojechali. Przyjechawszy na ulicę Ś-go Djonizego, przyjaciele napotkali wielkie zbiegowisko ludu. To pan de Beaufort przybył właśnie z Vendômes, a koadjutor pokazywał go Paryżanom zachwyconego i ucieszonego. Z panem de Beaufort na czele uważali się odtąd za niezwyciężonych.
Obaj przyjaciele skręcili w małą uliczkę, ażeby się nie spotkać z księciem i dostali się do rogatki Ś-go Djonizego.
— Czy to prawda? — spytali strażnicy naszych dwóch jeźdźców — że pan de Beaufort przybył do Paryża?
— Prawda zupełna — rzekł d‘Artagnan — a nas właśnie posyła na spotkanie pana de Vendôme, swego ojca, który przyjeżdża również.
— Niech żyje pan de Beaufort, — zawołali strażnicy i usunęli się z uszanowaniem, ażeby przepuścić wysłańców wielkiego księcia.
Gdy się wydostali za rogatki, droga się paliła pod kopytami koni tych ludzi, którzy nie znali, co to znużenie