Strona:PL Dumas - Dwadzieścia lat później.djvu/535

Ta strona została przepisana.

— O!... — rzekł Athos — straciliśmy dużo czasu.
— Więc — rzekł król — niech będą dane rozkazy i jedźmy.
— Czy sam je dasz, Najjaśniejszy Panie.
— Nie, mianuję pana głównym dowódcą — rzekł król.
— Posłuchaj więc, milordzie de Winter; niech Wasza Królewska Mość raczy się trochę oddalić, proszę; to, o czem mówić będziemy, Waszej Królewskiej Mości nie dotyczy.
Król uśmiechnął się i cofnął o trzy kroki w tył.
— Ja taką rzecz proponuję — mówił dalej Athos — podzielimy pański pułk na dwa szwadrony; pan staniesz na czele jednego, Jego Królewska Mość i my — na czele drugiego; jeżeli nic nam nie stanie na zawadzie, uderzymy razem, ażeby przełamać linję nieprzyjacielską, rzucimy się do Tyny i przebędziemy ją wbród albo wpław; gdyby zaś przeciwnie nasunięto nam jaką przeszkodę na drodze, pan i pańscy ludzie dacie się zabić do ostatniego, a my z królem podążymy dalej; kiedy już staniemy na brzegu rzeki, to choćby stali w trzy szeregi, jeśli szwadron pański spełni swój obowiązek, to już nasza rzecz.
— Na koń!... — rzekł de Winter.
— Na koń!... — rzekł Athos — wszystko jest przewidziane i postanowione.
— Zatem, panowie — rzekł król — naprzód!...
Dosiedli koni: król — konia Wintera, Winter konia królewskiego, potem de Winter pojechał na czele jednego szwadronu, a król, mając po prawej stronie Athosa, po lewej Aramisa, wysunął się w pierwsze szeregi drugiego oddziału.
Całe wojsko szkockie przyglądało się tym przygotowaniom nieruchomie i z ciszą wstydu. Widziano, jak kilku wodzów wystąpiło z szeregów i złamało swe szpady.
— To mnie pociesza — rzekł król — nie wszyscy są zdrajcy.
W tejże chwili rozległ się głos Wintera.
— Naprzód!... — wykrzyknął.
Pierwszy szwadron ruszył z miejsca, potem drugi za nim podążył i zjechał ze wzgórza. Pułk kirasjerów, prawie równy liczebnie, rozwijając się poza wzgórzem, pędził cwałem na spotkanie. Król wskazał Athosowi i Aramisowi, co się dzieje.