Strona:PL Dumas - Dwadzieścia lat później.djvu/539

Ta strona została przepisana.

poczciwy król Karał I-y, który łupi swych poddanych, ażeby sobie brać zagrabione.
Karol podniósł oczy ku człowiekowi, który tak przemawiał, ale go nie poznał.
Jednakże spokojny, religijny majestat jego oblicza zniewolił tegoż do spuszczenia wzroku.
— Dzień dobry, panowie — wyrzekł król do dwóch szlachciców, których zobaczył jednego w rękach d‘Artagnana, drugiego w rękach Porthosa.
— Dzień był nieszczęśliwy, ale nie wasza to wina, chwała Bogu. Gdzież jest mój stary de Winter?
Obaj szlachcice odwrócili głowy i milczeli.
— Poszukaj, gdzie jest Straffort! — wyrzekł głos złowrogi Mordaunta.
Karol drgnął; pocisk ugodził celnie; Straffort był jego wiecznym wyrzutem sumienia, cieniem jego w dzień, widmem w nocy. Król spojrzał dokoła siebie i zobaczył trupa u swych nóg. Był to trup Wintera. Nie krzyknął Karol, ani łzy jednej nie przelał; tylko bladość jeszcze większa rozpostarła się na jego obliczu; ukląkł na ziemi, podniósł głowę Wintera i, pocałowawszy go w czoło, i zdjąwszy z niego wstęgę św. Ducha, którą mu założył był na szyję, pobożnie ułożył ją sobie na piersi.
— Winter zabity? — spytał d‘Artagnan, patrząc na trupa.
— Tak, — odrzekł Athos, — i to przez swego synowca.
— No! pierwszy z nas odchodzi — szepnął d‘Artagnan — niech śpi w spokoju!... dzielny to był człowiek.
— Karolu Stuarcie — wyrzekł pułkownik pułku angielskiego, przystępując do króla, który przywdział już na siebie oznaki królewskości — czy się poddajesz, jako więzień?
— Pułkowniku Thomlison — rzekł Karol — król się nie poddaje, człowiek ustępuje tylko przed siłą.
— Proszę o pańską szpadę.
Król wydobył szpadę i złamał ją o kolano. W tejże chwili koń jakiś bez jeźdźca, cały mokry od piany z oczyma w płomieniach, z nozdrzami rozwartemi, nadbiegł i poznawszy swego pana zatrzymał się przed nim, lżąc z radości. Był to Arthus. Król uśmiechnął się, pogłaskał go ręką i wskoczył lekko na siodło.