Strona:PL Dumas - Dwadzieścia lat później.djvu/549

Ta strona została przepisana.

ażeby wypił za zdrowie generała Cromwella. Sierżant odpowiedział, że purytanie nie piją nigdy i schował pieniądz do kieszeni.
— O!... — odezwał się Porthos — co za okropny dzień, mój drogi d‘Artagnanie!..
— Co ty mówisz, Porthosie?... nazywasz strasznym dzień, w którym odnaleźliśmy naszych przyjaciół?...
— Tak, ale w jakich okolicznościach!
— To prawda, że okoliczności były przykre — rzekł d‘Artagnan — ale mniejsza, rozejrzyjmy się w nich i postarajmy się zastanowić nad położeniem.
— O!... położenie nasze bardzo jest za wikłane — rzekł Porthos — i rozumiem teraz, dlaczego Aramis tak mi zalecał, ażebym udusił tego okropnego Mordaunta.
— Cicho! — nie wymawiaj tego nazwiska!... — odparł d‘Artagnan.
— Ależ — rzekł Porthos — ja mówię po francusku, a oni są anglicy...
D‘Artagnan troskliwie zamknął drzwi, poczem kolejno uściskał obu przyjaciół. Athos był śmiertelnie smutny, Aramis patrzył to na Porthosa, to na d‘Artagnana, nic nie mówiąc, ale spojrzenie jego było tak wyraziste, że d‘Artagnan je rozumiał.
— Chciałeś się dowiedzieć, skąd się tutaj wzieliśmy? Bardzo to łatwo zgadnąć: Mazarini polecił nam zawieźć list do generała Cromwella.
— Ale jakim sposobem znaleźliście się obok Mordaunta — rzekł Athos — obok Mordaunta, którego zaleciłem ci się strzedz, d‘Artagnanie.
— A którego poleciłem ci zadusić, Porthosie — rzekł Aramis.
— Zawsze w tem Mazarini. Cromwell posłał go do Mazariniego; Mazarini posłał nas do Cromwella; w tem wszystkiem jakaś fatalność.
— Tak, masz słuszność, d‘Artagnanie, fatalność, która nas rozdziela i gubi. Tak, mój Aramisie, nie mówmy już o tem, a przygotujmy się do poddania losowi.
Sadioun! przeciwnie mówmy o tem, bo raz na zawsze będziemy razem, choćby nawet w sprawach wprost sprzecznych.
— O! tak, i bardzo nawet sprzecznych — rzekł Athos z uśmiechem — bo, zapytuję was, jakiej sprawie służy-