Strona:PL Dumas - Dwadzieścia lat później.djvu/559

Ta strona została przepisana.

— Zatem rzecz skończona — zawołał Aramis. — Na okrzyk „o Jezu!“ wychodzimy, przewracamy wszystko, co nam zawadzać będzie na drodze, biegniemy do koni, wskakujemy na siodła i dalej galopem! nieprawdaż?
— Doskonale!
— A widzisz, Aramisie, czy nie mówiłem ci, że d‘Artagnan jest najlepszy z nas wszystkich!
— Dobryś!.. — podchwycił d‘Artagnan — teraz komplementy! Uciekam, do widzenia!
— Ale z nami uciekasz?... nieprawdaż?
— Naturalnie. A nie zapomnijcie sygnału: O! Jezu!
I wyszedł takim samym krokiem, jakim wszedł, pogwizdując rozpoczętą przy wejściu arjętkę.
Żołnierze grali lub spali; dwóch z nich śpiewało fałszywie w kącie psalm: „Super flumina Babylonis“. D‘Artagnan przywołał sierżanta.
— Mój drogi panie — rzekł doń — generał Cromwell wezwał mnie przez pana Mordaunta, czuwaj, więc proszę cię dobrze nad więźniami. Sierżant kiwnął głową potwierdzająco. D‘Artagnan udał się do stajni; znalazł pięć koni osiodłanych, w tej liczbie i swego.
— Niech każdy z was weźmie konia za uzdę — rzekł do Porthosa i Mousquetona — i wykręćcie na lewo, tak, ażeby Athos i Aramis widzieli was z okna.
— Więc i oni przyjdą?... — spytał Porthos.
— Za chwilę.
— Nie zapomniałeś mego worka...
— Nie, bądź spokojny.
I Porthos i Mousqueton, prowadząc konie za cugle, udali się na swoje stanowiska. Wtedy d‘Artagnan, zostawszy sam, zapalił hubkę, wsiadł na konia i zatrzymał się wśród żołnierzy, naprzeciw furtki. Tu, głaszcząc konia, włożył mu kawałek palącej się hubki do ucha. Trzeba było być tak dobrym jeźdźcem, jak d‘Artagnan, ażeby się na coś podobnego odważyć, bo zwierzę zaledwie uczuło palący płomień stanęło dęba i skoczyło, jak oszalałe. Żołnierze, którym groziło stratowanie odskoczyli szybko.
— Do mnie! do mnie!... — wołał d‘Artagnan. — Trzymajcie! trzymajcie! mój koń zwarjował.
Rzeczywiście w jednej chwili oczy zwierzęcia nabiegły krwią, a całe pokryło się pianą.
— Do mnie!... — krzyczał wciąż d‘Artagnan, a żoł-