W miarę, jak zbliżali się do domu, zbiegowie nasi spostrzegli ziemię potratowaną, jakby tędy przejeżdżał znaczny oddział konny; przed bramą ślady były jeszcze wyraźniejsze, snać oddział ten musiał tu się zatrzymać.
— Tak — odezwał się d‘Artagnan — to rzecz jasna, król i jego eskorta przejeżdżali tędy.
— O!... do djabła!... podchwycił Porthos — to musieli wszystko pożreć!...
— E!... — rzekł d‘Artagnan — musieli przecie zostawić choćby jednę kurę.
Zeskoczył z konia i zapukał do bramy; ale nikt nie odpowiedział. Popchnął drzwi, które nie były zamknięte, i zobaczył, że pierwszy pokój był pusty.
— I cóż?... — zapytał Porthos.
— Nie widzę nikogo — odrzekł d‘Artagnan. — O!.. o!..
— Co?...
— Krew!...
Na to słowo trzej przyjaciele zeskoczyli z koni i weszli do pierwszego pokoju, ale d‘Artagnan już dostał się do drugiego, a z miny jego znać było, że zobaczył tam coś wielce niezwykłego.
Trzej przyjaciele zbliżyli się i ujrzeli młodego człowieka, leżącego w kałuży krwi. Przypuszczać możnaby, iż chciał się dowlec do łóżka, ale nie miał dość siły i upadł.
Athos pierwszy przystąpił do nieszczęśliwego; zdawało mu się, że biedak się poruszył.
— Jeżeli umarł — rzekł Athos — to niedawno, bo jeszcze ciepły. Ale nie, serce mu bije. Hej!... mój przyjacielu?...
Strona:PL Dumas - Dwadzieścia lat później.djvu/568
Ta strona została przepisana.
ROZDZIAŁ XXI
CZEŚĆ MAJESTATOWI UPADŁEMU!