Strona:PL Dumas - Dwadzieścia lat później.djvu/574

Ta strona została przepisana.

do ładnego domku, położonego na skraju lasu, zamiast znaleźć kury, które szykowaliśmy się już upiec, i szynki, które mieliśmy apetyt usmażyć, zobaczyliśmy tylko jakiegoś nieboraka, skąpanego we krwi. O! mordioux! pułkowniku, powinszuj ode mnie temu ze swych oficerów, który tak się spisał gracko; mój przyjaciel du Vallon, aż się zdumiał na widok takiego uderzenia, a on potrafi dobrze rozdawać ciosy na lewo i na prawo.
— Tak! tak! — rzekł Harrison ze śmiechem spoglądając na oficera, siedzącego przy stole — kiedy Grostslow bierze się do takiej roboty, nie trzeba już po nim poprawiać.
— A! to pan — wyrzekł d‘Artagnan, kłaniając się oficerowi, — żałuję że pan nie mówi po francusku, bo nie mogę mu powinszować.
— I owszem — odezwał się oficer niezłą francuzczyzną — trzy lata mieszkałem w Paryżu.
— A to pośpieszam panu powiedzieć — mówił dalej d‘Artagnan — że cios był tak dobrze zadany, żeś pan prawie zabił tego człowieka.
— A ja myślałem, żem go zabił na miejscu — odrzekł Grosslow.
— Nie. Mało, co prawda, brakowało, ale nie umarł.
I, mówiąc te słowa, d‘Artagnan, rzucił okiem na Parry‘ego, który stał przed królem, z trupio bladą twarzą, ażeby dać mu do zrozumienia, że ta wiadomość jest pod jego adresem.
Król słuchał tej rozmowy, z sercem ściśniętem i z niewysłowioną boleścią, bo nie wiedział, do czego oficer francuski zmierza, a oburzały go te okrutne szczegóły, tak jowialnie na pozór traktowane. Dopiero przy ostatnich słowach odetchnął swobodniej.
— O!... do djabła!... — rzekł Grosslow — myślałem, że lepiej mi się udało. Gdyby nie było tak daleko do domu tego nędznika, wróciłbym sam, ażeby się z nim załatwić.
— I dobrzebyś pan zrobił, jeżeli boisz się, ażeby nie wyzdrowiał — rzekł d‘Artagnan — bo, jak panu wiadomo, kiedy rany w głowie odrazu nie zabijają, w ciągu tygodnia da ją się wyleczyć.
I d‘Artagnan rzucił drugie spojrzenie w stronę Parry‘ego, na którego twarzy zajaśniała taka radość, że Ka-